środa, 17 lipca 2013

Krótka historia Bałkanów - część 3 - walka o Konstantynopol (1204 - 1261)

W kolejnej, trzeciej już, odsłonie cyklu pt. "Krótka historia Bałkanów" przyjrzymy się okresowi, który wiele osób nazwałoby czymś w rodzaju bałkańskiego złotego wieku. Upadek Konstantynopola w 1204 roku spowodował załamanie się bizantyjskiej dominacji na Bałkanach i zapoczątkował okres rozbicia półwyspu na szereg państw bez przerwy walczących o hegemonię. Szybko okazało się, że krzyżowcy, których tak się obawiano, nie są w stanie na dłuższą metę utrzymać się w cesarskim mieście. Do walki o tron bizantyjski włączyły się dwa państewka greckie oraz Bułgaria.

Aż do końca XII wieku Bizancjum było mocarstwem, które w ogromnej mierze decydowało o rozwoju wydarzeń na Bałkanach. Zdobycie Konstantynopola przez krzyżowców doprowadziło do powstania bezprecedensowej sytuacji, w której brakowało centrum, wokół jakiego kręciły się wszystkie nurty bałkańskiej polityki. Obszar dawnego imperium krzyżowcy podzielili między siebie według zasad feudalnych panujących w zachodniej Europie - każdy bardziej liczący się uczestnik krucjaty otrzymał we władanie pewien kawałek ziemi. Na czele tej luźnej struktury miał stać panujący w Konstantynopolu cesarz łaciński, który pretendował do bycia bezpośrednim spadkobiercą władców bizantyjskich i rościł sobie prawo do zwierzchnictwa nad całymi Bałkanami. Tyle w teorii - w praktyce wyglądało to zgoła inaczej.

Nie w każdym mieście powitano Franków (bo tak określano krzyżowców) z otwartymi rękoma. Można wręcz zaryzykować tezę, że opór przeciw nowym panom był dość powszechny. Powstały przynajmniej trzy państwa greckie, które zakwestionowały obecną sytuację i dążyły do odzyskania Konstantynopola. O ile dynastia Komnenów w odległym Trapezuncie (dziś Trabzon w Turcji) nie stanowiła bezpośredniego zagrożenia dla cesarza łacińskiego, tak greccy władcy z Nicei (dziś Iznik w Turcji) oraz z Epiru nie ukrywali, że restauracja Bizancjum jest ich głównym celem.

Próżnię powstałą po upadku imperium chcieli też zapewnić inni gracze na arenie bałkańskiej polityki - do tych najbardziej aktywnych należała przede wszystkim Bułgaria, której potęga miała pod rządami carów Kalojana oraz Iwana Asena II miała osiągnąć swoje apogeum. Przedsmakiem tego było druzgocące zwycięstwo, jakie ten pierwszy odniósł pod Adrianopolem w 1205 roku nad armią krzyżowców. Pierwszy cesarz łaciński dostał się do bułgarskiej niewoli i tamże zmarł. 25 lat później jego bratanek Iwan Asen II poskromił despotów Epiru eliminując z walki o hegemonię na Bałkanach jedno z państw greckich. Z drugim z nich z kolei pozostawał w całkiem przyjaznych stosunkach - w 1236 roku połączone armie bułgarsko-nicejskie oblężyły nawet bezskutecznie Konstantynopol. W chwili największej chwały Iwan Asen II władał państwem rozpościerającym się od Morza Czarnego po wybrzeże Adriatyku, a jego zwierzchnictwo uznawali zarówno władcy Epiru jak i niektórzy książęta serbscy. Niewątpliwym sukcesem cara było również uznanie przez patriarchę Konstantynopola (mającego w latach 1204-1261 siedzibę w Nicei) autokefalii Bułgarskiej Cerkwi Prawosławnej w 1235 roku, które znacznie uniezależniło tamtejsze duchowieństwo od greckich wpływów.
Bułgaria za rządów Iwana Asena II ok. 1230 roku.
Niestety plany długotrwałej bułgarskiej dominacji na Bałkanach załamały się wraz ze śmiercią cara w 1241 roku. Po jego śmierci Bułgaria weszła w okres nieustannych wojen domowych, których zniszczenie spotęgował jeszcze najazd mongolski.

Przybysze z azjatyckich stepów zawitali bowiem również na Bałkany, a ich pierwszym celem stały się Węgry - państwo, które po upadku Bizancjum odgrywało decydującą rolę w rejonie dorzecza Dunaju. Armia, która wcześniej rozbiła wojska polskiego księcia Henryka Pobożnego pod Legnicą, podążyła na południe, by w tym samym roku (1241) unicestwić niemal całą armię węgierską w bitwie na polach Mohi. Tatarom udało się splądrować obszar całego państwa i ścigali króla Belę IV aż do chorwackiego wybrzeża Adriatycku, gdzie w mieście Trogir udało mu się odnaleźć schronienie przed najeźdźcami. Rok później Mongołowie najechali Bułgarię, której narzucili swoje zwierzchnictwo. O silnych wpływach mongolskich w tym bałkańskim kraju świadczy fakt, że w 1299 roku carem bułgarskim został na krótko syn chana Złotej Ordy, Czaka.

Najazd mongolski niewątpliwie był na rękę greckim władcom Nicei. W ciągu 20 lat powiększyli oni znacznie swój obszar posiadania w Tracji, a w 1261 roku jeden z nich Michał VIII Paleolog odbił Konstantynopol z rąk krzyżowców kończąc tym samym istnienie efemerycznego Cesarstwa Łacińskiego. Udało mu się również uzyskać dostęp do Adriatyku i dla wielu współczesnych oznaczało to wskrzeszenie bizantyjskiego imperium. Wbrew pozorom jednak sytuacja, w jakiej znalazł się Michał VIII wcale nie była godna pozazdroszczenia. Wraz z upadkiem znienawidzonego przez wszystkie kraje ościenne Cesarstwa Łacińskiego zniknął wspólny wróg, a wraz z nim możliwość ułożenia poprawnych stosunków z innymi podmiotami politycznymi na półwyspie.



Bałkany i Azja Mniejsza w 1265 roku.


Słabych łacinników na Bałkanach zastąpiły zresztą w bardzo szybkim czasie znacznie prężniejsze europejskie potęgi jak Wenecja, która po 1204 roku objęła w swoje posiadanie niemal wszystkie greckie wyspy i w znacznym stopniu zdominowała handel w basenie Morza Śródziemnego, oraz Neapol, którego władcy, spokrewnieni z ostatnim cesarzem łacińskim rościli sobie prawo do wszystkich terenów zajętych przez uczestników IV krucjaty.

Znacznie zmieniła się też sytuacja w pozostałej części półwyspu. Przede wszystkim na znaczeniu zyskała Serbia, rządzona przez kolejnych władców z rodu Nemanjiciów, która przeistoczyła się w całkiem niezależne królestwo. Symbolem pełnego uniezależnienia się od zwierzchnictwa Węgrów i Greków stała się koronacja królewska Stefana I w 1217 roku oraz utworzenie przez św. Sawę autokefalicznej Serbskiej Cerkwi Prawosławnej w 1219 roku, tylko formalnie podlegającej patriarsze Konstantynopola. Już wkrótce Serbowie mieli stać się narodem decydującym o układzie sił na Bałkanach.

Warto też nadmienić o powstaniu Bośni, która mimo tego iż w omawianym okresie była zmuszona w znacznym stopniu uznać zwierzchnictwo króla węgierskiego znacznie wyróżniała się na tle ościennych państw. Powodem tego był przede wszystkim "bośniacki kościół" (ser. crkva bosanska), którego odmienność od prawosławia i katolicyzmu była dla współczesnych dość oczywista. Ciężko dziś jednoznacznie określić czym w rzeczywistości owa organizacja była, ale można z dość sporą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, iż duży wpływ na jej ukształtowanie się miała działalność świętych Cyryla i Metodego w IX wieku oraz napływ paulicjańskich i bogumilskich heretyków na tereny obecnej Bośni. Kościołowi sprzyjało też półoficjalnie przynajmniej kilku bośniackich banów, co stało się przyczyną organizowanych przez Węgry oraz papiestwo licznych wypraw krzyżowych w celu wytrzebienia herezji.

Na koniec wypada wspomnieć o pierwszym poświadczonym historycznie państewku albańskim powstałym w okolicach Kruji na początku XIII wieku. Nie odgrywało naturalnie znaczącej roli, ale jego zaistnienie stało się punktem zwrotnym w historii Ilirów, którzy od tysiąca lat chroniący się w albańskich górach z coraz większym powodzeniem zdobywali tytuły dotychczas zarezerwowane dla innych, bardziej "cywilizowanych" ludów. Fakt ich zejścia z tych gór ma dla dzisiejszego układu sił na półwyspie ogromne znaczenie.

Inne artykuły z cyklu "Krótka historia Bałkanów":
Krótka historia Bałkanów - część 2 - okres dominacji bizantyjskiej (1018 - 1204)
Krótka historia Bałkanów - część 1 - starożytność i wczesne średniowiecze (do 1025 roku) 

czwartek, 4 lipca 2013

Krótka historia Bałkanów - część 2 - okres dominacji bizantyjskiej (1018 - 1204)

Poniższy artykuł jest kontynuacją cyklu rozpoczętego ponad rok temu, który ma zwięźle i w możliwie najprostszy sposób przedstawić historię Półwyspu Bałkańskiego osobom stykającym się z tą tematyką po raz pierwszy. Poprzednim razem mieliśmy okazję zapoznać się z tym, jak powstawały się pierwsze organizmy polityczne, do których w czasach nowoczesnych nawiązują obecne państwa. Dziś przyjdzie natomiast pora na omówienie okresu bizantyjskiej dominacji na Bałkanach, który trwał od upadku pierwszego państwa bułgarskiego (1018 r.) aż do zdobycia Konstantynopola przez krzyżowców w 1204 roku.

Rok 1018 był jedną z przełomowych dat w historii Bałkanów. Oznaczał on zarówno koniec istnienia pierwszego państwa bułgarskiego, które ówcześnie pretendowało do roli jedynego rywala Bizancjum w walce o hegemonię na półwyspie jak i początek blisko 200-letniej dominacji cesarstwa w regionie. W rękach Bazylego II i jego następców znalazł się teren całej dzisiejszej Grecji, Albanii, Macedonii oraz Bułgarii. Zwierzchnictwo bizantyjskie byli zmuszeni również uznać poszczególni książęta serbscy oraz, w bardziej ograniczonym stopniu, królowie chorwaccy, a granica państwa znów opierała się na brzegach Dunaju. Można śmiało powiedzieć, że po raz pierwszy od blisko 500 lat Bałkany zjednoczone zostały pod berłem jednego władcy. Wydarzenia tamtych lat wywierają do dzisiaj ogromny wpływ na stosunki międzyetniczne na półwyspie. Wojna Bazylego z carem Samuelem stała się symbolem walki Greka ze Słowianinem - obydwaj władcy mają obecnie w odpowiednich krajach status bohaterski, natomiast historia o tym jak po bitwie pod Kleidion/Biełasicą/w wąwozie Strumy (różne nazwy się spotyka) w 1014 roku cesarz bizantyjski nakazał oślepić wszystkich swoich jeńców zostawiając co setnemu jedno oko i następnie odesłać z powrotem na dwór Samuela, który na widok potwornej armii padł rażony atakiem epilepsji, jest znana przez niemal każdego tubylca.
Cesarstwo bizantyjskie w 1025 roku. Źródło: wikipedia.org

Jedynymi siłami próbującymi w XI i XII wieku przełamać hegemonię Bizancjum na Bałkanach była Wenecja oraz Węgry. Włoskie miasto portowe już od blisko 200 lat dążyło do opanowania wybrzeża dalmatyńskiego i na przestrzeni kilku wieków przerodziło się w największą potęgę morską ówczesnej Europy. Zasięg działań weneckich ograniczał się co prawda jedynie do obszarów nadbrzeżnych, ale ambicje tamtejszych dożów odcisnęły w krytycznym momencie swoje piętno na losach całego regionu. Węgrzy natomiast przybyli na tereny Wielkiej Niziny w IX wieku i nie mogąc kontynuować swojej wędrówki na zachód postanowili tam osiąść na stałe i pod wodzą poszczególnych władców z dynastii Arpadów założyli swoje królestwo, które wyrosło na głównego rywala Bizancjum na lądzie. Potomkowie świętego Stefana, koronowanego w 1000 roku, dążyli do uzależnienia od siebie Słowian południowych, co udało im się jednak w pełni jedynie w przypadku Chorwacji.

Okres świetności Królestwa Chorwacji przypada właśnie na XI wiek - wtedy to, za rządów Piotra Kresimira IV i Zvonimira, skutecznie lawirujących między Węgrami a Bizancjum, stało się ważnym podmiotem politycznym w tym regionie. Kres temu położyło jednak wygaśnięcie tamtejszej dynastii Trpimiroviciów w roku 1091. Schedę po ostatnim władcy chorwackim chcieli odziedziczyć spokrewnieni z nim węgierscy Arpadowie, ale większa część chorwackich możnych obrała na swojego władcę niejakiego Piotra Svačicia, który przeszedł do historii jako ostatni "narodowy" król Chorwacji. Konflikt zakończył się dopiero w 1102 roku (Piotr zginął 5 lat wcześniej w bitwie przy górze Gvozd) podpisaniem unii personalnej między Chorwacją a Węgrami, która mimo zachowania oddzielnej administracji (która, dodajmy, z biegiem czasu traciła swoje znaczenie) oznaczała de facto koniec średniowiecznej państwowości chorwackiej i związanie jej na ponad 800 lat z silniejszym sąsiadem.

W drugiej połowie XII wieku pozycja Bizancjum zaczęła drastycznie słabnąć. Powodem tego było przede wszystkim pojawienie się w azjatyckiej części imperium koczowniczych plemion tureckich, które dwukrotnie (1071 pod Manzikert i 1176 pod Myriokefalon) zadały cesarstwu bolesne klęski, z których to już się nigdy nie podniosło. Wraz ze śmiercią Manuela Komnena (1180 rok), ostatniego władcy Bizancjum, którego decyzje w istotny sposób wpływały na bieg wydarzeń w całej wschodniej części basenu Morza Śródziemnego, skończyła się era greckiej dominacji na półwyspie. Pierwszy bizantyjskie jarzmo zrzucił  książę Raszki Stefan Nemanja - postać mająca pierwszorzędne znaczenie dla historii i władca, któremu udało się zjednoczyć niemal wszystkie ziemie zamieszkiwane przez Serbów. Już przed śmiercią Manuela próbował on lawirować pomiędzy Bizancjum a Węgrami, po roku 1180 zaczął jednak prowadzić niemal niezależną politykę tworząc podwaliny państwa, które przez następne 200 lat miało być istotnym graczem na Bałkanach. Do historii przeszli też jego dwaj synowie - Stefan Pierwoukoronowany (Prvovenčani) w 1217 roku został pierwszym królem Serbii, natomiast Rastko, znany później bardziej jako św. Sawa założył niezależny od Konstantynopola serbski patriarchat prawosławny w Peći i do dziś zajmuje najwyższe miejsce w panteonie tamtejszych bohaterów narodowych.

W 1185 roku przeciwko władzy cesarza bizantyjskiego powstali też dwaj możni bułgarscy - Piotr i Asen. Bunt, który początkowo nosił znamiona czysto osobistych porachunków przemienił się bardzo szybko w coś na kształt powstania narodowowyzwoleńczego, którego siłom bizantyjskim nie udało się już opanować. Od tego czasu można więc datować istnienie drugiego carstwa bułgarskiego, które ostatecznie położyło kres obecności Bizancjum nad Dunajem i wkrótce miało się stać na krótko najpotężniejszym państwem bałkańskim.

Bałkany w 1204 roku tuż po zdobyciu Konstantynopola przez krzyżowców. Źródło: cs.wikipedia.org
Na ostateczny cios nie trzeba było długo czekać. Spadł on na cesarstwo niespełna 20 lat później. Objętość i charakter tego krótkiego artykułu nie pozwala dokładnie opisać historii, jaka rozegrała się w roku 1204. Trzeba jednak przyznać, że trudno o bardziej wymowny finał tego, co działo się w Bizancjum w ciągu minionych wieków. Mimo wiodącej roli we wszystkich dziedzinach życia państwo to stało się widownią nieustannych wojen domowych oraz intryg, na których czele stała dworska arystokracja. Pech chciał, że w jeden z takich konfliktów o tron bizantyjski wmieszali się krzyżowcy podążający na IV wyprawę krzyżową, którzy postanowili wykorzystać sytuację i zdobyć Konstantynopol, czego dokonali 12 kwietnia 1204 roku. Na gruzach cesarstwa założono szereg państewek, które momentalnie zaczęły ze sobą walczyć o wpływy na półwyspie. Na tronie w Konstantynopolu zasiadł zaś jeden z głównodowodzących krucjaty, hrabia Flandrii Baldwin zapoczątkowując istnienie efemerycznego Cesarstwa Łacińskiego. Tym samym został zadany Bizancjum decydujący cios, po jakim już nigdy nie miało się podnieść. Sami natomiast Grecy momentalnie utracili swoją uprzywilejowaną pozycję na Bałkanach i odtąd stanowili już tylko jeden z elementów składowych mozaiki narodów, jaka ten region zamieszkuje. Wpływy bizantyjskie na Bałkanach pozostały jeszcze co prawda przez długi dość znaczne, ale ograniczały się już wyłącznie do sfery religijnej i kulturowej.

Z czysto politycznego punktu widzenia półwysep wchodził właśnie w erę rozbicia na równorzędne państwa, do których w przyszłości będzie nawiązywać niemal każdy naród bałkański. Dominującą rolę mieli przejąć na krótko Słowianie - aż do czasu pojawienia się obcych najeźdźców ze wschodu.

Inne artykuły z cyklu "Krótka historia Bałkanów": 
Krótka historia Bałkanów - część 1 - starożytność i wczesne średniowiecze (do 1025 roku)
Krótka historia Bałkanów - część 3 - walka o Konstantynopol (1204 - 1261)
 

wtorek, 5 czerwca 2012

Nowy prezydent Serbii - kontrowersyjna przeszłość i wyzwania na przyszłość

Tuż za nami wybory prezydenckie w Serbii. Wbrew wszystkim sondażom podawanym do wiadomości publicznej w ciągu ostatnich dni zwyciężył je przewodniczący SNS (Srpska Napredna Stranka) Tomislav Nikolić. Trudno mówić tu naturalnie o osobie zupełnie nieznanej na serbskiej scenie politycznej, tym bardziej iż prezydent-elekt zajmuje jedną z centralnych pozycji już od niemal 15 lat, jednak już sam fakt, że główny urząd w państwie będzie zajmować osoba związana od dłuższego czasu z serbską radykalną prawicą zdaje się być wydarzeniem przełomowym. Kim więc jest Tomislav Nikolić i co może przynieść jego prezydentura?

Przyszły prezydent Serbii urodził się 15 lutego 1952 roku w Kragujevcu i z zawodu jest ekonomistą. Na serbskiej scenie politycznej zagościł po raz pierwszy na początku lat 90. kiedy w całej Jugosławii zaczęły dochodzić do głosu ugrupowania niezwiązane z wszechwładną wówczas partią komunistyczną. Tomislav Nikolić stał się w 1991 roku jednym z założycieli Serbskiej Partii Radykalnej (SRS - Srpska Radikalna Stranka) i zastępcą jej przewodniczącego Vojislava Šešelja. SRS pełniła w latach 90. bardzo dwuznaczną rolę w jugosłowiańskiej polityce. Z jednej strony była jedną z najlepiej zorganizowanych partii opozycyjnych i realnie zagrażała pozycji Slobodana Miloševicia, który nie wahał się jej czołowych polityków wsadzić do więzienia, z drugiej strony natomiast radykałowie kilkakrotnie współtworzyli w czasach wojny domowej rządy "narodowej zgody", a w prowojennej, wielkoserbskiej retoryce prześcigali socjalistyczny reżim dość znacznie będąc naczelnym orędownikiem idei Wielkiej Serbii i aktywnie wspierając paramilitarne organizacje walczące w Bośni i Hercegowinie oraz Chorwacji. Sam Šešelj powiedział kiedyś, że "sensem istnienia Serbskiej Partii Radykalnej jest idea Wielkiej Serbii" (Koncept Velike Srbije predstavlja smisao postojanja Srpske radikalne stranke).

Po rewolucji jaka dokonała się w serbskiej polityce po interwencji NATO w 1999 roku oraz dobrowolnym oddaniu się Vojislava Šešelja w ręce Trybunału w Hadze, co nastąpiło w 2003 roku, Tomislav Nikolić jako zastępca przewodniczącego stał się główną postacią SRS i etatowym kandydatem tej partii w wyborach prezydenckich wygrywając ich pierwszą turę zarówno w 2004(mając poparcie m.in. Slobodana Miloševicia) jak i 2008 roku. Ostatecznie jednak dwukrotnie przegrał z liderem demokratów Borisem Tadiciem. Naturalną siłą rzeczy Nikolić był przywódcą antyzachodniej opozycji w ostatnich latach - wypowiadał się negatywnie na temat Unii Europejskiej preferując bliższe kontakty z Rosją, wykluczał jakąkolwiek możliwość podejmowania dialogu z kosowskimi Albańczykami grożąc zerwaniem kontaktów dyplomatycznych z państwami, które uznały niepodległość prowincji i pojawiał się na wiecach poparcia serbskich zbrodniarzy wojennych. W odróżnieniu jednak od Šešelja wyczuł, że gra oparta na wielkoserbskiej idei na dłuższą metę jest nieopłacalna i zaczął z czasem łagodzić swoją retorykę. Przełom nastąpił, gdy podczas głosowania nad ratyfikacją Porozumienia o Stabilizacji i Stowarzyszeniu Serbii z UE postanowił wbrew większości swych partyjnych towarzyszy poprzeć integrację europejską. W wyniku konfliktu, jaki następnie wybuchł wewnątrz partii, Tomislav Nikolić został we wrześniu 2008 roku usunięty z SRS i wraz z kilkunastoma posłami, jacy podążyli jego drogą założył klub poselski "Napred Srbijo", a następnie Serbską Partię Postępu (SNS - Srpska Napredna Stranka). W ciągu trzech lat udało mu się stworzyć nowoczesną formację prawicową, która przejęła niemal cały elektorat radykałów (w ostatnich wyborach parlamentarnych SNS uzyskało 24% głosów, natomiast SRS zaledwie 4,6%), równie mocno walczy o serbski status Kosowa i tradycyjne serbskie wartości, ale jednocześnie wspiera proeuropejskie reformy. Ukoronowaniem tych działań stało się ostateczne zwycięstwo w wyborach prezydenckich i przerwanie w ten sposób supremacji Borisa Tadicia pełniącego urząd prezydenta Serbii od 2004 roku.


Niewykluczone, że staliśmy się właśnie świadkami kolejnego przełomu na serbskiej scenie politycznej. Urząd prezydenta znajdował bowiem od 2002 roku w rękach demokratycznej opozycji, która obaliła  reżim Slobodana Miloševicia. Zwycięstwo wywodzącego swoje korzenie ze środowisk radykalnych Nikolicia w ostatnich wyborach jest więc zjawiskiem bezprecedensowym i nie dziwi fakt, iż wielu komentatorów w Europie i na świecie zwróciła na to uwagę. Trudno jednak jednoznacznie stwierdzić czego można oczekiwać od nowej głowy największego państwa powstałego po rozpadzie byłej Jugosławii. Tomislav Nikolić jest osobą pełną sprzeczności, czemu wyraz dał już w ciągu pierwszych dni po wygranych wyborach. Samą kampanię wyborczą prowadził w odróżnieniu od poprzednich w oparciu o szybką integrację europejską, prężną gospodarkę rynkową i walkę z wszechobecną korupcją, która rozkwitła za rządów demokratów. W mowie, jaką wygłosił w noc ogłoszenia wyników koncentrował się przede wszystkim na tym, by Serbia stawała się nowoczesnym i normalnym państwem, dążyła do integracji z UE, gdy tymczasem Kosowo zostało zepchnięte na drugi plan, a o Rosji słowem nawet nie wspomniał. Zupełnie inny wydźwięk miały jego słowa podczas ostatniej wizyty w Moskwie. Wypowiedź o tym, iż nie jest wykluczone, że serbski rząd będzie musiał po raz kolejny rozpatrzeć kwestię uznania niepodległości Abchazji oraz Osetii Południowej odbiła się szerokim echem i wywołała oficjalny protest gruzińskiego rządu. Podobnie negatywnie został oceniony w Chorwacji wywiad, jakiego tuż przed drugą turą wyborów Nikolić udzielił niemieckiej gazecie "Frankfurter Allgemeine Zeitung" (pełen wywiad na stronie faz.net), w którym orzekł, że Vukovar, będący miejscem najkrwawszych walk w czasie chorwackiej wojny domowej w latach 90. jest serbskim miastem. Niepokój wzbudza też to, co prezydent-elekt mówił w przeszłości o sąsiadach. Zdarzyło mu się przysięgać, iż po wyborze na prezydenta zrobi wszystko, by Republika Serbska wróciła do macierzy. W 1996 roku przyznał też, że poparłby rozbiór Macedonii jeśli umożliwiłoby to utworzenie serbsko-greckiej granicy (o serbsko-greckiej przyjaźni już pisałem wcześniej tutaj). Naturalnie dziś odwołuje te słowa nawiązując do trudnej sytuacji politycznej jaka miała miejsce przed kilkunastoma laty na Bałkanach i obiecuje pracować na rzecz ożywienia międzysąsiedzkiej współpracy, ale czetnicką przeszłość trudno wymazać i widmo byłego radykała, który nawoływał do zbrojnej interwencji w republikach byłej Jugosławii będzie na nim ciążyć prawdopodobnie już zawsze. Na pewno przekonanie do siebie sąsiadów i pobudzenie relacji serbsko-chorwackich będzie jednym z najtrudniejszych zadań prezydenta-elekta.

Jak jednak wielki będzie sam wpływ wyborów na serbską politykę zagraniczną i czy nowy prezydent jest w stanie znacząco na nią wpłynąć? Zdaje się, że mniejszy niż powszechnie się wydaje. Boris Tadić był przywódcą niezwykle charyzmatycznym, który w pewnym momencie kontrolował niemal bezpośrednio wszystkie najważniejsze urzędy w państwie i wywierał niewspółmiernie wysoki wpływ w stosunku do swoich konstytucyjnych uprawnień. Tomislav Nikolić zapowiedział już na samym początku, że nie zamierza kontynuować takiego stylu prezydentury. Wynik Nikolicia i SNS-u więc tak naprawdę niewiele znaczy jeśli partia nadal pozostanie w politycznej izolacji i nie będzie w stanie utworzyć rządu skutecznie współpracującego z innymi ugrupowaniami parlamentarnymi. Tymczasem mimo licznych sporów toczonych wewnątrz dotychczasowej koalicji i licznych wizyt przewodniczącego socjalistów w Banja Luce u Milorada Dodika wszystko wskazuje na to, że pozostanie ona w dotychczasowym składzie. Samemu Nikoliciowi natomiast można jedynie życzyć tego, by faktycznie udało mu się wypełnić zadania, jakie poprzysiągł wykonać w ciągu ostatniej kampanii wyborczej, bo jakkolwiek ciemna nie byłaby jego przeszłość, cele jakie sobie wyznaczył są wspólne dla całych Bałkanów.

środa, 4 kwietnia 2012

Krótka historia Bałkanów - część 1 - starożytność i wczesne średniowiecze (do 1025 roku)

Starając się nieco ożywić "Moje Bałkany" oraz zrobić z nich miejsce zarówno dla osób z tematem już obytych, jak i tych, którzy regionem zainteresowali się stosunkowo niedawno postanowiłem napisać coś na kształt historycznego wstępu, który zawierałby wiedzę niezbędną do zrozumienia obecnej sytuacji w regionie, w którym polityka historyczna nadal odgrywa bardzo znaczącą rolę. Z racji skomplikowanej sytuacji polityczno-etnicznej na półwyspie artykuł ten zostanie podzielony na kilka części, co jednak wyjdzie, przynajmniej moim zdaniem, tylko na dobre. 


Przed przybyciem na te tereny Rzymian Półwysep Bałkański był zamieszkiwany przez kilka grup językowo-etnicznych, z których jedynie Grecy wytworzyli cywilizację zdolną przetrwać kilka stuleci rzymskiej dominacji. O zamieszkujących zachodnią część półwyspu Ilirach oraz ich wschodnich sąsiadach - Trakach oraz Dakach - wiadomo stosunkowo niewiele. Najsolidniejszym organizmem państwowym wytworzonym przez tych ostatnich wydaje się państwo króla Decebala, jakie istniało na obszarze dzisiejszego Siedmiogrodu na przełomie I i II wieku n.e., które ostatecznie upadło w wyniku kampanii cesarza Trajana, a jego terytorium zostało wcielone do rzymskiej prowincji Dacja. Ilirowie oraz Trakowie musieli uznać władzę rzymską jeszcze wcześniej, by na przynajmniej tysiąc lat zupełnie zniknąć z kart historii.
Bałkany w IV w. p.n.e. - źródło mapy: wikipedia.org

Istnieje wiele teorii na temat ich wzajemnego pokrewieństwa oraz ewentualnych potomków. Nie ma wątpliwości, iż wszystkie te plemiona miały pochodzenie indoeuropejskie, jednak dostały się pod wpływ dwóch silnych kultur na tyle wcześnie, by nie zostawić po sobie wiele śladów. Większość Ilirów, Traków oraz Daków uległa romanizacji lub hellenizacji i zatraciła swoją odrębność. Język i kulturę przodków zachowały do pewnego stopnia jedynie niewielkie społeczności zamieszkujące tereny górzyste, położone z dala od miast, które były ośrodkami całkowicie zdominowanymi przez bardziej cywilizowanych przybyszów. Powszechnie za potomków Ilirów uważa się Albańczyków, którzy mimo niesprzyjających warunków (pierwsze księstwa albańskie zaczęły powstawać dopiero w XIII wieku) utrzymali swoją odrębność. Podobną genealogię zdają się mieć Rumuni - są najprawdopodobniej potomkami zromanizowanej ludności, która do dziś jest rozproszona na obszarze całych Bałkanów. Warto bowiem wiedzieć, że niewielkie romańskie grupy etniczne określane mianem Wlachów czy też Arumunów do dziś utrzymały swoją odrębność i zamieszkują w maleńkich enklawach na terytorium sięgającym od Wojwodiny aż po Peloponez.

Kolejne narody zamieszkujące Bałkany zaczęły napływać na te tereny od końca IV wieku n.e. Pierwszym plemieniem, które osiadło tu na dłużej (tzn. kilkadziesiąt lat) byli germańscy Goci, którzy szybko jednak ruszyli na zachód, gdzie rozproszyli się w tłumie zromanizowanych mieszkańców Hiszpanii, Portugalii oraz Włoch. Prawdziwy wstrząs struktura etniczno-polityczna półwyspu przeżyła wraz z nadejściem Słowian, którzy od przełomu V i VI wieku zaczęli rozprzestrzeniać się na południe zakładając wspólnoty nie uznające bizantyjskiej hegemonii i faktycznie wyrywające z rąk cesarstwa niemal cały obszar w głębi lądu. Ekspansywność Słowian przybierała masową skalę - znaczne grupy dotarły nawet na Peloponez. W rękach Bizancjum w VIII wieku pozostały jedynie nadmorskie miasta.

Dużo czasu jednak minęło zanim poszczególne plemiona słowiańskie zaczęły tworzyć organizmy polityczne z prawdziwego zdarzenia. Zanim do tego doszło na teren półwyspu wkroczyli Protobułgarzy - lud pochodzenia tureckiego, który pod koniec VII wieku zajął teren wokół ujścia Dunaju i podporządkował sobie ludność słowiańską mieszkającą w okolicy. Stosunkowo niewielka liczebność Protobułgarów, a także przyjęcie chrześcijaństwa przez chana Borysa w 866 roku doprowadziły do zasymilowania się ich z autochtonami i rozpoczęcia formowania się języka oraz narodu bułgarskiego. Tym niemniej państwo, jakie utworzyli było głównym rywalem Bizancjum na Bałkanach, uzyskując nawet na krótki okres rolę rzeczywistego hegemona w regionie za panowania cara Symeona. Rywalizacja dwóch państw skończyła się w 971 roku, kiedy to ziemie obecnej Bułgarii wróciły pod panowanie bizantyjskie.

Niedługo po tym na obszarze dzisiejszej Macedonii wytworzył się organizm polityczny z centrum w Ochrydzie, na którego czele stanął bułgarski możnowładca Samuel (buł. Самуил, mac. Самоил), który ogłosił się carem. Państwo Samuela do dziś jest przedmiotem rozważań historycznych będąc dla Bułgarów kontynuacją pierwszego państwa, natomiast dla Macedończyków stając się organizmem politycznym skupiającym przede wszystkim macedońskich Słowian, stawiając ich w opozycji do swoich wschodnich sąsiadów. Przełom X i XI wieku był jednak okresem świetności Bizancjum, które w 1018 roku zadało ostateczny cios słowiańskiemu carstwu i znów oparło swoje granice o Dunaj.
Carstwo Samuela w 995 roku - źródło mapy: wikipedia.org

W X wieku zaczęły się też tworzyć pierwsze słowiańskie organizmy polityczne w zachodniej części półwyspu.  Jednym z nich było Królestwo Chorwacji, którego pierwszym koronowanym władcą (925 r.) był, według chorwackiej tradycji, Tomisław. Z racji względnie dalekiego położenia znalazło się ono w sferze wpływów bizantyjskich na stosunkowo krótki okres czasu, dopiero od XI wieku, skutecznie opierając się do tego czasu Węgrom i Bułgarom oraz tocząc spory terytorialne z Wenecją dotyczące miast w Dalmacji. Warto wspomnieć tutaj również o specyfice adriatyckiego wybrzeża, które w dużej mierze zachowały swój rzymski charakter i których ludność pozostała romańska w odróżnieniu od zeslawizowanej kontynentalnej części półwyspu. Swoje wpływy starało się tu utrzymać Bizancjum oraz Wenecja, co zdecydowanie utrudniało chorwackim władcom trwałą kontrolę nad wybrzeżem.
Pomnik króla Tomisława w Zagrzebiu.







 
Chorwacja oraz Serbia za panowania króla Tomisława (925 r.). - źródło mapy: www.crohis.com.
W odróżnieniu od Chorwatów, Serbowie w okresie wczesnego średniowiecza nie wytworzyli jednego silnego organizmu politycznego, czego powodem było ich bezpośrednie sąsiedztwo z będącą w stanie rozkwitu Bułgarią Symeona a następnie Bizancjum. Trzy serbskie księstwa - Raszka, Duklja oraz Zahumlje - były zmuszone lawirować pomiędzy tymi potęgami, w IX wieku przyjęły chrześcijaństwo i po upadku carstwa Samuela uznały zwierzchnictwo bizantyjskie. Miało to ogromne znaczenie, albowiem jednocześnie znalazły się one w kręgu kultury prawosławnej, w którym pozostają po dziś dzień.

Inne artykuły z cyklu "Krótka historia Bałkanów": 
Krótka historia Bałkanów - część 2 - okres dominacji bizantyjskiej (1018 - 1204)
Krótka historia Bałkanów - część 3 - walka o Konstantynopol (1204 - 1261)

 

środa, 23 listopada 2011

Separatystyczne organizacje pozarządowe w Republice Serbskiej - "OBRAZ' oraz "Izbor je naš"

Kwestia istnienia separatystycznych tendencji w Republice Serbskiej nie podlega wątpliwości. Najlepszym dowodem tego była wojna domowa w I połowie lat 90 i trwające do dziś problemy związane z budową wspólnego państwa. Najciekawsze jest w nim jednak to, że o ile na początku główną rolę w kierowaniu ruchem secesjonistycznym odgrywały wszelkiego rodzaju partie polityczne takie jak SDS Radovana Karadžicia czy SRS Vojislava Šešelja, tak obecnie w roli przewodników ruchu secesjonistycznego wcielają się głównie organizacje pozarządowe takie jak Ojczyźniany Ruch „OBRAZ” (Otačastveni Pokret OBRAZ), czy Serbski Ruch Narodowy „Wybór jest nasz” (Srpski Narodni Pokret - Izbor je naš, z początku noszący nazwę “Razem do prawdy” – “Zajedno do istine”), które nie muszą się obawiać interwencji Wysokiego Przedstawiciela i wspólnoty międzynarodowej. 

Pierwsza z nich powstała z inicjatywy socjologa i teologa Nebojšy Krsticia w połowie lat 90, który na fundamencie prawosławno-narodowego wydawnictwa założył ruch walczący o odnowę społeczeństwa serbskiego. „Obraz” charakteryzuje się jako organizacja, której jednym z celów jest utworzenie silnego państwa serbskiego zdolnego zjednoczyć wszystkie ziemie ojczyste (tzw. zavičaji) na obszarze byłej Jugosławii – zajęcie terytorium „od Kupy do Wardaru i od Dunaju do Adriatyku” jest jednym z warunków ostatecznego rozwiązania kwestii serbskiego narodu w Europie. „Obraz” w swoim statucie wymienia również głównych wrogów narodu wśród których oczywiście znajdują się syjoniści (czytaj Żydzi), ustasze (Chorwaci), islamscy ekstremiści (bośniaccy Muzułmanie), sziptarscy terroryści (Albańczycy)i fałszywe siły pokojowe (lžavi mirotvorci – ONZ, NATO, OHR).[1] Członkowie organizacji działają zarówno w Serbii jak i Bośni i Hercegowinie powszechnie krytykując obecny stan rzeczy, oraz organizując manifestacje zaprzeczające zbrodniom jakich dopuścili się serbscy bojownicy w czasie wojny domowej. Zdarzały się nawet próby zdelegalizowania ugrupowania, a parlament autonomicznej Wojwodiny ogłosił „Obraz” ruchem klerykalno-faszystowskim (klerofašistički).[2] Warto dodać, że samo wydawnictwo swego czasu cieszyło się sporą popularnością w samej Serbii i wcale nie było uważane za coś naruszającego prawo czy dobre obyczaje.

„Wybór jest nasz” natomiast nie określa siebie oficjalnie jako organizacja prawicowa, czy też związana z serbskim patriarchatem. Jedynym celem ugrupowania jest secesja Republiki Serbskiej od „narzuconej siłą” Bośni i Hercegowiny  (izdvajanje Republike Srpske iz nametnute Bosne i Hercegovine).[3] Akcje zbierania podpisów członkowie organizacji oraz wspólnot z nią związanych organizują przynajmniej od 2004 roku. Powołują się przy tym na prawo narodów do samostanowienia i ostatnie przypadki uzyskania niepodległości przez Czarnogórę oraz Kosowo, które niewątpliwie stały się bodźcem do zintensyfikowania działań na rzecz secesji entitetu. Głównymi powodami do przeprowadzenia takiej akcji jakie podali pod koniec 2005 roku są: bezpodstawna skarga Bośni i Hercegowiny przeciw Serbii i serbskiemu narodowi przed MTS, niemożność porozumienia się w sprawie państwowych symboli, centralizacja Bośni i Hercegowiny, sprowadzanie Serbów do roli mniejszości narodowej oraz naruszanie zasad demokracji w Bośni i Hercegowinie.[4]
 
29 marca 2007 roku „Wybór jest nasz” zorganizowało masową demonstrację, która przeszła ulicami Banja Luki z hasłami popierającymi oderwanie entitetu od zjednoczonego państwa bośniackiego, po czym przedłożono Narodowemu Zgromadzeniu RS wniosek obywatelski o rozpisanie referendum w sprawie niezależności Republiki Serbskiej z podpisem 9 000 obywateli entitetu, czyli trzykrotnie więcej niż tego wymaga Artykuł 76 konstytucji RS.[5] We wniosku napisano, że Bośnia i Hercegowina nie może się dalej rozwijać, jeśli żyją w niej trzy narody, które mają zupełnie przeciwstawne cele, wizje przyszłości państwa, dzieli je religia, kultura i symbole historyczne, natomiast dalsze funkcjonowanie obecnego systemu może prowadzić jedynie do eskalacji konfliktu etnicznego na terenie byłej republiki jugosłowiańskiej. „Wybór jest nasz” w swoim wniosku wyraził również chęć działania na rzecz pozostałych narodów konstytucyjnych i utworzenia trzech niepodległych organizmów państwowych, które miałyby ze sobą współpracować na wielu płaszczyznach, możliwe że w pewnej formie konfederacji.[6] Referendum oczywiście nadal nie rozpisano, a ruch na jego rzecz dalej organizuje zbieranie podpisów pod tym projektem. Dotychczas „Wybór jest nasz” zebrał ponad 50 000 podpisów obywateli Republiki Serbskiej (dane z 4 września 2010) i nadal działa na rzecz niezależności entitetu organizując wszelkiego rodzaju manifestacje.[7]
 
Interesujące jest również to, że w czerwcu 2006 roku organizacja zleciła ośrodkowi badania opinii publiczniej „Partner” z Banja Luki przeprowadzenie ankiety na temat aktualnych nastrojów w entitecie. Według niej 67,9% mieszkańców Republiki Serbskiej uważa, że sytuacja w Bośni i Hercegowinie podąża w złym kierunku, chęć udziału w plebiscycie na temat przyszłego statusu entitetu wyraziłoby ponad 83,3% mieszkańców Republiki Serbskiej, a 45% uważa rozpisanie referendum przez Narodowe Zgromadzenie za najbardziej pożądany scenariusz rozwoju sytuacji politycznej w Bośni i Hercegowinie. Interesujący może też być fakt, że zwolennikami secesji bywają również Chorwaci mieszkający na terenie serbskiego entitetu.[8]

Z organizacją „Wybór jest nasz” współpracował też blisko były rektor uniwersytetu w Sarajewie, profesor nauk politycznych Nenad Kecmanović, który stwierdził, że układ podpisany w Dayton z jednej strony gwarantował równość wszystkich trzech narodów konstytucyjnych, ale z drugiej uniemożliwił skuteczne funkcjonowanie państwa. Rozbieżność interesów – centralistyczne zapędy Muzułmanów, separatystyczne Serbów i coraz mocniejsze dążenia Chorwatów do utworzenia trzeciego entitetu – jest niemal nie do pogodzenia. Urząd Wysokiego Przedstawiciela, który niejako miał nadzorować pokojowy rozwój Bośni i Hercegowiny stał się natomiast ośrodkiem władzy powszechnie uważanej za dyktatorską. Terytorium państwa jest na dodatek obecnie bardzo widocznie podzielone na strefy, w których znaczącą większość stanowią przedstawiciele jednej z grup etnicznych – sprawiedliwy podział terytorium byłby więc bardziej sprawiedliwy niż kiedykolwiek przedtem. Warto dodać też, że profesor Kecmanović wspiera dążenia Chorwatów do utworzenia odrębnego entitetu, tudzież zjednoczenia byłej Herceg-Bosny z Chorwacją oraz, co bardzo rzadkie wśród Serbów, nie sprzeciwia się ogłoszonej w 2008 roku secesji Kosowa widząc szansę przeniesienia modelu zastosowanego przez społeczność międzynarodową w tym kraju na Republikę Serbską.[9]

Istnieje naturalnie znacznie więcej różnych organizacji, w większości mających skrajnie prawicowy charakter (nierzadko neonazistowski) i propagujących panserbskie wartości, które popierają oderwanie się Republiki Serbskiej od Bośni i Hercegowiny, jak choćby „Naši 1389” (którego nazwa jest wynikiem połączenia skrajnie prawicowych ruchów „Naši“ i „1389“), czy wszelkiego rodzaju grupy kultywujące tradycje czetnickie z II wojny światowej. Członkowie podobnych ugrupowań dopuszczają się czynów takich jak bezczeszczenie flagi państwowej poprzez oddawanie na nią moczu, organizowanie marszów przez Srebrenicę w strojach czetnickich, wypisywanie na murach haseł antymuzułmańskich, proserbskich i wzywających do wyzwolenia spod władz sarajewskich, czy też pobicia bądź incydenty z bronią palną – rzadko zdarza się dzień, w którym bośniackie gazety nie piszą o jakichkolwiek tarciach etnicznych. Mimo iż tego rodzaju ruchy wydają się mieć bardzo niewielki wpływ na politykę prowadzoną obecnie przez rząd entitetu, to są niewątpliwie konsekwencją negatywnego stosunku obywateli do wspólnego państwa. Ich liczba i popularność dobitnie świadczą o nastrojach populacji Republiki Serbskiej.


[1] Otačastveni Pokret Obraz -  http://www.obraz.rs/index1.htm
[2] Prvi zvaničan spisak neonacista -  http://www.b92.net/info/vesti/index.php?yyyy=2005&mm=12&dd=10&nav_id=182260
[3] Plebiscit za izdvajanje Republike Srpske iz nametnute Bosne i Hercegovine - http://plebiscitrs.org/
[4] Građani RS-a skupljaju potpise za izdvajanje iz BiH - http://plebiscitrs.org/236//Gradjani/RS-a/skupljaju/potpise/za/izdvajanje/iz/BiH
[5] Brzmi on następująco: „Pravo predlaganja zakona, drugih propisa i opštih akata imaju predsednik Republike, Vlada, svaki narodni poslanik ili najmanje 3.000 birača” – Ustav Republike Srpske - http://www.ustavnisud.org/upload/4_8_2009_48_ustav_srpski.pdf
[6]Zahtjev za raspisivanje referenduma o izdvajanju Republike Srpske iz nametnute Bosne i Hercegovine -  http://plebiscitrs.org/sajt/index.php?option=com_novosti&id=114
[7] Plebiscit za izdvajanje Republike Srpske iz nametnute Bosne i Hercegovine - http://plebiscitrs.org/
[8] ANKETA - Istraživanje građana Republike Srpske - http://www.plebiscitrs.org/doc/anketa1.doc
[9] Nenad Kucmanović – BiH je tamnica naroda - http://www.plebiscitrs.org/241//BiH/je/tamnica/naroda

poniedziałek, 21 listopada 2011

Ivo Josipović i Milan Bandić - analiza kampanii prezydenckiej w Chorwacji (2010)


Porównanie dwóch najpoważniejszych kandydatów w kampanii prezydenckiej jaka miała miejsce na początku 2010 roku w Chorwacji jest o tyle interesującym tematem, że stosunkowo niedawno sami byliśmy świadkami podobnego wydarzenia w Polsce. Tak naprawdę jednak różnic jest znacznie więcej niż podobieństw. Już samych kandydatów trudno jest porównać – Ivo Josipović to nie Bronisław Komorowski, zaś Milan Bandić to nie Jarosław Kaczyński.  Przede wszystkim jednak najciekawszym jest fakt, że w drugiej turze znalazły się osoby będące do niedawna w tym samym ugrupowaniu i wyznające w gruncie rzeczy bardzo podobne poglądy. A żeby zdobyć głosy wyborców trzeba się było czymś wyróżniać.
             
Na pewno obydwaj kandydaci nie byli osobami znikąd. Ivo Josipović był w latach 80 członkiem partii komunistycznej, następnie wycofał się z polityki, by parę lat temu powrócić jako działacz SDP – Socjaldemokratycznej Partii Chorwacji (Socjaldemokratska Partija Hrvatske), a następnie z jej ramienia wystartować w wyborach prezydenckich. Oprócz tego jest on znanym prawnikiem i muzykiem.
             
Milan Bandić znany jest przede wszystkim z racji piastowania stanowiska burmistrza Zagrzebia. Również był on członkiem SDP, ale nie pogodził się z decyzją partii o wystawieniu kandydatury Josipovicia. Podjął więc odważną decyzję o samodzielnym starcie, która jednocześnie oznaczała odrzucenie legitymacji partyjnej. Mimo braku wsparcia poważnej siły politycznej w kraju udało mu się osiągnąć drugi wynik w kraju i przejść do następnej tury pokonując chociażby przedstawiciela HDZ Andriję Hebranga, którego uczestnictwo w II turze było wcześniej uważane niemal za pewnik.
            
 Rezultat był tym bardziej nieoczekiwany, że pozwolił do ostatecznej rozgrywki przejść osobom zasiadającym do niedawna w tej samej partii. Szybko jednak okazało się, że potrafią oni wybudować między sobą ogromną przepaść jeśli chodzi o propagowane poglądy.
            
 Bandić z socjaldemokraty przemienił się w człowieka, dla którego najważniejsze stało się ratowanie „chorwackiej Chorwacji”.  W trakcie kampanii odbył chyba największą ilość podróży po różnych regionach kraju ze wszystkich kandydatów. Nie zapomniał też o swoich rodakach w Bośni i Hercegowinie, którzy przywitali go niczym polityka prawicowego uderzającego w narodowy ton. Dziwi bowiem sytuacja, gdy były socjaldemokrata spotyka się z ludźmi przy dźwiękach muzyki Thompsona – chorwackiego nacjonalistycznego piosenkarza, który otwarcie w utworach wyznaje opinię, że Herceg-Bosna to część Chorwacji. Sam artysta napisał zresztą oświadczenie, w którym oficjalnie go poparł, a jednocześnie chyba najlepiej i dość zwięźle opisał samego kandydata jako zwykłego człowieka, nie wstydzącego się ani wiary katolickiej, ani wojny wyzwoleńczej, „który pielęgnuje pamięć o bohaterach wojennych (…), a Chorwację poprowadzi do Unii dumnie, a nie na kolanach”. (On je običan čovjek, jedan od nas. Milan Bandić se ne srami javno reći da je vjernik, zauzima se za univerzalna kršćanska načela, ne srami se Domovinskog rata, njeguje uspomenu na naše heroje, prašta i promiče zajedništvo. To je čovjek energije i odlučnosti, koji nas može uvesti u Europsku uniju ponosno, a ne na koljenima.)
             
Burmistrz Zagrzebia zaczął na każdym kroku podkreślać swoją religijność. W debacie telewizyjnej programu NovaTV na pytanie od jakiego czasu jest wierzący odrzekł: „To se postaje majčinim mlijekom. Kad su me franjevci krstili, prvog dana”. Na pytanie jakie miejsce w jego życiu odgrywa krzyż odpowiedział natomiast: „Križ mi znači svetinja, simbol vjere, nade i ljubavi”. Zabiegał również usilnie o wsparcie chorwackiego kleru, parokrotnie odwiedzając najwybitniejszych ludzi Kościoła w państwie. Ostatecznie nie udało mu się jednak uzyskać oficjalnego poparcia lokalnych biskupów.  Na początku stycznia 2010 roku odbył jednak serdeczną rozmowę z głową chorwackich biskupów – arcybiskupem Josipem Bozaniciem, którą niektórzy mogli uznać za wsparcie Bandicia przez przedstawiciela kościoła rzymskokatolickiego. Oficjalne stanowisko brzmiało jednak: ni Bandić ni Ivo Josipović nisu po mjeri Crkve, jer niti jedan od njih nije u stanju provesti radikalne promjene u hrvatskom društvu.
            
 Jednocześnie Milan Bandić był oskarżany przez swego kontrkandydata o dwulicowość. Z jednej strony bowiem zachowywał się w kampanii jak uniżony syn Kościoła i prawił wykłady o moralności jakiej brakuje elitom politycznym państwa, a sam swego czasu zerwał święte więzy małżeństwa ponoć tylko po to by otrzymać po niższej cenie drugie mieszkanie (historia tego wydarzenia jest dość długa i zawiła – Bandić rozwiódł się ze swoją żoną, by ta po tańszej cenie nabyła osobne mieszkanie, a następnie znów się z nią związał, dzięki czemu praktycznie posiadał dwa mieszkania).
            
 W stosunku do elit politycznych kraju Bandić pozostawał bezlitosny. Jako że te w ogromnej większości poparły w II turze Josipovicia zarzucał im korupcję, bezbożność, sprzedaż Chorwacji w obce ręce. Szczególnie dostało się odchodzącemu z urzędu prezydentowi Stipe Mesiciowi, którego poparcie dla kandydata SDP skomentował jako zwyczaj obowiązujący jedynie w Korei Północnej i Kurdystanie, a zupełnie obcy nowoczesnym europejskim państwom. Samego Josipovicia natomiast określał mianem komunisty wypuszczając nawet spot wyborczy pod tytułem Stop crvenoj Hrvatskoj!, w którym nieustannie było powtarzane wypowiadane przez niego zdanie: mapu Hrvatske potpuno zacrveniti oraz słowa kojarzące się z czasami komunistycznej Jugosławii takie jak „towarzysze i towarzyszki” (drugovi i drugarice). Reklamówka została szybko zdjęta ze względu na wykorzystanie słów kontrkandydata zupełnie wyciętych z kontekstu. W toku całej kampanii Milan Bandić wielokrotnie wypowiadał się negatywnie na temat komunizmu i gwiazdy pięcioramiennej. „Czerwonej Chorwacji” SDP i Josipovicia przeciwstawiał „Czerwono-biało-niebieską” alternatywę.
            
 Oskarżał również Josipovicia o to, że ten jest popierany przez elity polityczne, co uniemożliwi jakiekolwiek reformy w kraju. Nie mając oficjalnego poparcia żadnej z partii porównywał się nawet do Dawida walczącego z Goliatem (Ja sam sam, David protiv Golijata!).  Podkreślał również to, że w odróżnieniu od swojego kontrkandydata ma zamiar służyć przede wszystkim zwykłemu człowiekowi, a nie partii. Interesujące jest też to, że obydwaj kandydaci nawzajem oskarżali się o to kogo poprze były premier Ivo Sanader.
            
 Milan Bandić uzyskał w wyborach poparcie głównie Chorwatów w Bośni i Hercegowinie (wraz z bośniackim skrzydłem HDZ), pewnych mniejszych ugrupowań kombatantów wojennych, ofiar reżimu komunistycznego, licznych środowisk emigracyjnych oraz, co najciekawsze, kontrowersyjnego premiera Republiki Serbskiej Milorada Dodika, któremu zapewne na rękę byłby prezydent wspierający swoich rodaków i ich dążenia do utworzenia odrębnego, trzeciego entitetu, a co za tym idzie, decentralizacji państwa bośniackiego. Wątpliwe jednak jest, czy krok ten zyskał mu popleczników w samej Chorwacji, może z wyjątkiem mniejszości serbskiej, której procentowy udział w całym społeczeństwie jest niewielki (około 5%).
            
 Kandydat zwracał też ogromną uwagę na sukcesy odniesione na stanowisku burmistrza chorwackiej stolicy. Podkreślał fakt rozwoju Zagrzebia oraz poprawy warunków życiowych emerytów za jego kadencji.
            
 Ivo Josipović prowadził kampanię bardziej umiarkowaną. Jako osoba niewierząca nie mógł liczyć na oficjalne poparcie Kościoła, więc starał się na każdym kroku podkreślać tolerancję religijną i to, że wszyscy w państwie są równi. Głównym celem, do jakiego Chorwacja powinna dążyć w przyszłości określił oczywiście wejście do Unii Europejskiej i stabilizację polityczną wewnątrz kraju. W obydwu przypadkach był atakowany przez swojego kontrkandydata, który zarzucał mu zaprzedanie się Europie i zbyt daleko idące zaufanie do decyzji Trybunału w Hadze oraz sojusz z elitami politycznymi, który miał utrzymać starych ludzi na swoich pozycjach i uniemożliwić w ten sposób przeprowadzenie jakichkolwiek reform.
            
 Nawet jeśli w tych zarzutach było sporo prawdy, to jedno udało się Josipoviciowi osiągnąć – stworzył poczucie kandydata bardziej przewidywalnego i znacznie bardziej umiarkowanego. Nie zabiegał o poparcie skrajnych środowisk jak Bandić. W zamian za to udało mu się zbudować ogólnokrajową koalicję wszystkich ugrupowań politycznych oraz otrzymać poparcie odchodzącego prezydenta Stjepana Mesicia. Mimo swojej przynależności do SDP starał się dystansować od swojego ugrupowania ogłaszając, że prezydent powinien służyć wszystkim opcjom politycznym.
            
 Przy całej swojej kulturze i umiejętności utrzymania wizerunku polityka statecznego, Ivo Josipović potrafił też jednak zaatakować kandydata. Nie mógł pozostać dłużny wobec spotu wyborczego, który ukazywał go jako komunistę, który chce zbudować „czerwoną Chorwację”. Dlatego wytykał wady Bandicia, gdzie tylko się dało, często dyskredytując nawet jego potencjalne sukcesy. Tak zrobił między innymi w kwestii państwowej stolicy. Zagrzeb, będący dumą swojego burmistrza, nazwał miastem zbyt zadłużonym, na które reszta państwa najzwyczajniej nie ma pieniędzy. Sporo miejsca poświęcił różnym aferom finansowym i obyczajowym związanym z kontrkandydatem oraz wytknął mu nieznajomość języka angielskiego. Bandić odpowiedział: „Mislite da se ja kandidiram za engleskog premijera, prevoditelja ili profesora engleskog? Ja se kandidiram za predsjednika države. Znam se služiti engleskim onoliko koliko mi treba, kad sam na aerodromu ili u hotelu.” Josipović został następnie nazwany człowiekiem nie z krwi i kości, ale z zagranicznego laboratorium. Tak czy inaczej wytknięcie kontrkandydatowi nieznajomości języka obcego było bardzo celnym trafieniem, które trudno odeprzeć. Nieco prześmiewczy charakter miały natomiast filmy umieszczane przez zwolenników Josipovicia, w których zwrócili uwagę na podobieństwo wyglądu Bandicia oraz prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadinedżada.
             
Josipović podkreślał też potrzebę odnowy chorwackiego życia finansowego, które jest zżerane od wielu lat przez korupcję. Używał do tego pojęć światła i cienia (svjetlo i tama), co stało się powodem zarzutów jakoby miał zamiar dzielić naród na dwie kategorie: swoich „jasnych” zwolenników oraz ludzi głosujących na Bandicia – ludzi cienia. Stosował też podobne hasła, w myśl których był jedynym kandydatem zdolnym prawdziwie zwalczyć korupcję. „Blato i prljavština je Hrvatska koju bi i imali s Milanom Bandićem!” – mówił o tym co będzie w przypadku swojej porażki.
             
Oprócz tego umiejętnie budował swój wizerunek Chorwata jako nowocześnie myślącego obywatela europejskiej wspólnoty. W dyskusji na temat wojny wyzwoleńczej z początku lat 90 wyraził swoje zdanie, że nie wszyscy chorwaccy żołnierze zasługują na miano bohaterów. Na pytanie natomiast jaką stolicę przyszły prezydent odwiedziłby jako pierwszy, odparł, że Brukselę. Bandić natomiast wskazał Sarajewo, co zresztą było zgodne z jego troską o los swoich rodaków na obczyźnie. Josipović powstrzymywał się również od krytycznych komentarzy w stosunku do Międzynarodowego Trybunału w Hadze, którego działanie do dziś wywołuje w Chorwacji mnóstwo kontrowersji.
             
W całej kampanii nie brakowało też oczywiście momentów kuriozalnych, bardziej zasługujących na śmieszność niż powagę. Dziwnym zbiegiem okoliczności obydwie sytuacje miały związek z poślizgnięciem na lodzie. Pierwsze miało miejsce w Brčku (Bośnia i Hercegowina) kiedy to Milan Bandić postanowił złożyć wieniec pod pomnikiem chorwackich strzelców i poślizgnął się przed nim, co następnie stało się przedmiotem do żartów w kręgu jego przeciwników. Z drugiej strony, podczas wizyty Josipovicia w Dubrowniku kandydat pomógł wstać staruszce, która się poślizgnęła i upadła. Jak tłumaczyła poszkodowana, zdarzyło się to, bo tak bardzo się spieszyła, żeby zobaczyć i uściskać swojego kandydata. Z jednej strony nie śmiem podawać w wątpliwość prawdziwości takiego zdarzenia, ale z drugiej przypomina to klasyczne już formy ukazywania polityków jako niosących pomoc członkom prostego ludu.
             
Ostatecznym zwycięzcom chorwackiej kampanii prezydenckiej został Ivo Josipović. Prawdopodobnie właśnie dlatego, że poparła go większość kandydatów jacy odpadli po pierwszej turze, potrafił wytworzyć wizerunek polityka umiarkowanego, wykształconego i obytego w świecie – kogoś kto może być dobrą wizytówką Chorwacji zagranicą. Może też to świadczyć o zmianie priorytetów w społeczeństwie. Obecnie Chorwatów (szczególnie w samej Chorwacji) bardziej interesuje kwestia integracji europejskiej niż wspomnienia wojny domowej. Wydaje się też słabnąć pozycja Kościoła, który niewiele mógł poradzić na to, że najwyższe stanowisko w państwie przejmie zdeklarowany agnostyk, a jednocześnie bał się oficjalnie poprzeć jego kontrkandydata. Na ile jednak wybory te staną się dla  państwa wydarzeniem przełomowym będzie trzeba poczekać przynajmniej kilka tygodni, kiedy to Chorwaci będą decydować kto zasiądzie w Saborze. Jeśli tym razem przedstawiciele SDP osiągną wynik wyborczy podobny do Josipovicia, możemy być świadkiem lewicowych reform, które na długi czas odmienią wizerunek tego kraju.

środa, 16 listopada 2011

Serb i Grek - dwa bratanki?


Powyższe zdjęcie zostało wykonane kilka lat temu w Belgradzie przy osławionym stadionie Marakana, na którym swoje mecze rozgrywa Crvena Zvezda. Przedstawia mnie na tle dwóch rysunków, które uznałem za najciekawszy przykład sztuki graficiarskiej w Serbii. Z jednej strony są bowiem głęboko osadzone w tematyce jaka mnie interesuje. Z drugiej natomiast można je uznać za swoiste dzieła sztuki, w odróżnieniu od wielu prostych napisów, które z reguły są formą wyrazu preferowaną przez kibiców piłki nożnej. Na ulicach bowiem przeważają napisy związane z nazwą klubu, tudzież obrażające drużyny przeciwne. W tym wypadku mamy natomiast do czynienia z przedstawieniem graficznym.

Skupię się przede wszystkim na rysunku po lewej stronie zdjęcia. Przedstawia on bowiem głowę  nakrytą wieńcem laurowym, niemal wzorowaną na sztuce antycznej oraz biało-czerwoną tarczę z charakterystyczną czerwoną gwiazdą – symbol Crvenej Zvezdy. Czym jednak jest owa głowa z wieńcem laurowym? Początkowo sam miałem problemy z odpowiedzeniem na to pytanie. Żaden bowiem klub serbski nie ma podobnego symbolu. Odpowiedź jest zaskakująca – jest to symbol greckiej drużyny  Olympiakos Pireus. Rzadkość podobnych przedstawień odnoszących się do powiązań z zagranicznymi klubami powoduje, że jest to kolejny powód, dla którego wybrałem właśnie ten rysunek. O ile bardzo często spotyka się napisy odnoszące się do pewnych „sojuszy” z klubami z tego samego kraju (czego przykładem mogą być chociażby liczne w Wielkopolsce napisy wychwalające Lecha, Cracovię i Arkę Gdynia), tak bardzo rzadko widuje się coś podkreślającego przyjaźń międzynarodową. 

Podobne rysunki symbolizujące przyjaźń pomiędzy obydwoma drużynami pojawiają się też całkiem licznie na forach internetowych kibiców Crvenej Zvezdy. Nierzadko pojawiają się tam nazwy grup radykalnych kibiców klubu z Belgradu – Делије, oraz Olympiakosu – Θύρα 7 (pol. Brama 7). Przyjaźń między nimi jest dodatkowo poparta wspólnotą religijną – zarówno w Serbii jak i Grecji zdecydowanie dominującym wyznaniem jest prawosławie. Związek ten symbolizuje podpis otaczający rysunek: Orthodox brothers (pol. Prawosławni bracia).

Więzi łączące serbski futbol z greckim nie ograniczają się do Crvenej Zvezdy. Równie mocno związany jest Partizan z innym greckim klubem PAOK Saloniki. Grupy kibiców tych klubów nawzajem wspierają się w walce o prymat na domowym podwórku walcząc odpowiednio z Crveną Zvezdą i Olympiakosem. Można tylko przypuszczać, że gdyby istniał w Serbii trzeci klub o tak mocnej sile przebicia jak wspomniane wyżej dwa belgradzkie, to związałby się z Panathinaikosem Ateny.

Wydaje się też, że nic tak dobrze nie oddaje dobrych stosunków pomiędzy narodami serbskim i greckim jak właśnie owe graffiti, czy inne formy współpracy pomiędzy klubami z obu państw. Bo społeczności kibiców tworzą nie politycy, tylko najzwyklejsi ludzie pochodzący z przeciętnych środowisk. Gdy do tego dodamy fakt, że stosunki między obydwoma państwami od wielu lat utrzymują się na bardzo dobrym poziomie (ważnym elementem podtrzymującym przyjaźń są raczej chłodne relacje obydwu krajów z Albanią w związku ze sprawą Kosowa i Epiru Północnego), a greccy ochotnicy walczyli po stronie serbskiej w wojnie domowej w Bośni i Hercegowinie, to rysuje nam się naprawdę szczera i bezinteresowna przyjaźń łącząca przedstawicieli tych nacji.  Jest  to tym bardziej ciekawe, że Polakowi podobne więzi wydają się bardzo obce. Nawet porównanie naszych stosunków z Węgrami (powiedzenie „Polak, Węgier, dwa bratanki…” istnieje zarówno w języku polskim jak i węgierskim) nie jest tym samym co Serbów z Grekami.