środa, 23 listopada 2011

Separatystyczne organizacje pozarządowe w Republice Serbskiej - "OBRAZ' oraz "Izbor je naš"

Kwestia istnienia separatystycznych tendencji w Republice Serbskiej nie podlega wątpliwości. Najlepszym dowodem tego była wojna domowa w I połowie lat 90 i trwające do dziś problemy związane z budową wspólnego państwa. Najciekawsze jest w nim jednak to, że o ile na początku główną rolę w kierowaniu ruchem secesjonistycznym odgrywały wszelkiego rodzaju partie polityczne takie jak SDS Radovana Karadžicia czy SRS Vojislava Šešelja, tak obecnie w roli przewodników ruchu secesjonistycznego wcielają się głównie organizacje pozarządowe takie jak Ojczyźniany Ruch „OBRAZ” (Otačastveni Pokret OBRAZ), czy Serbski Ruch Narodowy „Wybór jest nasz” (Srpski Narodni Pokret - Izbor je naš, z początku noszący nazwę “Razem do prawdy” – “Zajedno do istine”), które nie muszą się obawiać interwencji Wysokiego Przedstawiciela i wspólnoty międzynarodowej. 

Pierwsza z nich powstała z inicjatywy socjologa i teologa Nebojšy Krsticia w połowie lat 90, który na fundamencie prawosławno-narodowego wydawnictwa założył ruch walczący o odnowę społeczeństwa serbskiego. „Obraz” charakteryzuje się jako organizacja, której jednym z celów jest utworzenie silnego państwa serbskiego zdolnego zjednoczyć wszystkie ziemie ojczyste (tzw. zavičaji) na obszarze byłej Jugosławii – zajęcie terytorium „od Kupy do Wardaru i od Dunaju do Adriatyku” jest jednym z warunków ostatecznego rozwiązania kwestii serbskiego narodu w Europie. „Obraz” w swoim statucie wymienia również głównych wrogów narodu wśród których oczywiście znajdują się syjoniści (czytaj Żydzi), ustasze (Chorwaci), islamscy ekstremiści (bośniaccy Muzułmanie), sziptarscy terroryści (Albańczycy)i fałszywe siły pokojowe (lžavi mirotvorci – ONZ, NATO, OHR).[1] Członkowie organizacji działają zarówno w Serbii jak i Bośni i Hercegowinie powszechnie krytykując obecny stan rzeczy, oraz organizując manifestacje zaprzeczające zbrodniom jakich dopuścili się serbscy bojownicy w czasie wojny domowej. Zdarzały się nawet próby zdelegalizowania ugrupowania, a parlament autonomicznej Wojwodiny ogłosił „Obraz” ruchem klerykalno-faszystowskim (klerofašistički).[2] Warto dodać, że samo wydawnictwo swego czasu cieszyło się sporą popularnością w samej Serbii i wcale nie było uważane za coś naruszającego prawo czy dobre obyczaje.

„Wybór jest nasz” natomiast nie określa siebie oficjalnie jako organizacja prawicowa, czy też związana z serbskim patriarchatem. Jedynym celem ugrupowania jest secesja Republiki Serbskiej od „narzuconej siłą” Bośni i Hercegowiny  (izdvajanje Republike Srpske iz nametnute Bosne i Hercegovine).[3] Akcje zbierania podpisów członkowie organizacji oraz wspólnot z nią związanych organizują przynajmniej od 2004 roku. Powołują się przy tym na prawo narodów do samostanowienia i ostatnie przypadki uzyskania niepodległości przez Czarnogórę oraz Kosowo, które niewątpliwie stały się bodźcem do zintensyfikowania działań na rzecz secesji entitetu. Głównymi powodami do przeprowadzenia takiej akcji jakie podali pod koniec 2005 roku są: bezpodstawna skarga Bośni i Hercegowiny przeciw Serbii i serbskiemu narodowi przed MTS, niemożność porozumienia się w sprawie państwowych symboli, centralizacja Bośni i Hercegowiny, sprowadzanie Serbów do roli mniejszości narodowej oraz naruszanie zasad demokracji w Bośni i Hercegowinie.[4]
 
29 marca 2007 roku „Wybór jest nasz” zorganizowało masową demonstrację, która przeszła ulicami Banja Luki z hasłami popierającymi oderwanie entitetu od zjednoczonego państwa bośniackiego, po czym przedłożono Narodowemu Zgromadzeniu RS wniosek obywatelski o rozpisanie referendum w sprawie niezależności Republiki Serbskiej z podpisem 9 000 obywateli entitetu, czyli trzykrotnie więcej niż tego wymaga Artykuł 76 konstytucji RS.[5] We wniosku napisano, że Bośnia i Hercegowina nie może się dalej rozwijać, jeśli żyją w niej trzy narody, które mają zupełnie przeciwstawne cele, wizje przyszłości państwa, dzieli je religia, kultura i symbole historyczne, natomiast dalsze funkcjonowanie obecnego systemu może prowadzić jedynie do eskalacji konfliktu etnicznego na terenie byłej republiki jugosłowiańskiej. „Wybór jest nasz” w swoim wniosku wyraził również chęć działania na rzecz pozostałych narodów konstytucyjnych i utworzenia trzech niepodległych organizmów państwowych, które miałyby ze sobą współpracować na wielu płaszczyznach, możliwe że w pewnej formie konfederacji.[6] Referendum oczywiście nadal nie rozpisano, a ruch na jego rzecz dalej organizuje zbieranie podpisów pod tym projektem. Dotychczas „Wybór jest nasz” zebrał ponad 50 000 podpisów obywateli Republiki Serbskiej (dane z 4 września 2010) i nadal działa na rzecz niezależności entitetu organizując wszelkiego rodzaju manifestacje.[7]
 
Interesujące jest również to, że w czerwcu 2006 roku organizacja zleciła ośrodkowi badania opinii publiczniej „Partner” z Banja Luki przeprowadzenie ankiety na temat aktualnych nastrojów w entitecie. Według niej 67,9% mieszkańców Republiki Serbskiej uważa, że sytuacja w Bośni i Hercegowinie podąża w złym kierunku, chęć udziału w plebiscycie na temat przyszłego statusu entitetu wyraziłoby ponad 83,3% mieszkańców Republiki Serbskiej, a 45% uważa rozpisanie referendum przez Narodowe Zgromadzenie za najbardziej pożądany scenariusz rozwoju sytuacji politycznej w Bośni i Hercegowinie. Interesujący może też być fakt, że zwolennikami secesji bywają również Chorwaci mieszkający na terenie serbskiego entitetu.[8]

Z organizacją „Wybór jest nasz” współpracował też blisko były rektor uniwersytetu w Sarajewie, profesor nauk politycznych Nenad Kecmanović, który stwierdził, że układ podpisany w Dayton z jednej strony gwarantował równość wszystkich trzech narodów konstytucyjnych, ale z drugiej uniemożliwił skuteczne funkcjonowanie państwa. Rozbieżność interesów – centralistyczne zapędy Muzułmanów, separatystyczne Serbów i coraz mocniejsze dążenia Chorwatów do utworzenia trzeciego entitetu – jest niemal nie do pogodzenia. Urząd Wysokiego Przedstawiciela, który niejako miał nadzorować pokojowy rozwój Bośni i Hercegowiny stał się natomiast ośrodkiem władzy powszechnie uważanej za dyktatorską. Terytorium państwa jest na dodatek obecnie bardzo widocznie podzielone na strefy, w których znaczącą większość stanowią przedstawiciele jednej z grup etnicznych – sprawiedliwy podział terytorium byłby więc bardziej sprawiedliwy niż kiedykolwiek przedtem. Warto dodać też, że profesor Kecmanović wspiera dążenia Chorwatów do utworzenia odrębnego entitetu, tudzież zjednoczenia byłej Herceg-Bosny z Chorwacją oraz, co bardzo rzadkie wśród Serbów, nie sprzeciwia się ogłoszonej w 2008 roku secesji Kosowa widząc szansę przeniesienia modelu zastosowanego przez społeczność międzynarodową w tym kraju na Republikę Serbską.[9]

Istnieje naturalnie znacznie więcej różnych organizacji, w większości mających skrajnie prawicowy charakter (nierzadko neonazistowski) i propagujących panserbskie wartości, które popierają oderwanie się Republiki Serbskiej od Bośni i Hercegowiny, jak choćby „Naši 1389” (którego nazwa jest wynikiem połączenia skrajnie prawicowych ruchów „Naši“ i „1389“), czy wszelkiego rodzaju grupy kultywujące tradycje czetnickie z II wojny światowej. Członkowie podobnych ugrupowań dopuszczają się czynów takich jak bezczeszczenie flagi państwowej poprzez oddawanie na nią moczu, organizowanie marszów przez Srebrenicę w strojach czetnickich, wypisywanie na murach haseł antymuzułmańskich, proserbskich i wzywających do wyzwolenia spod władz sarajewskich, czy też pobicia bądź incydenty z bronią palną – rzadko zdarza się dzień, w którym bośniackie gazety nie piszą o jakichkolwiek tarciach etnicznych. Mimo iż tego rodzaju ruchy wydają się mieć bardzo niewielki wpływ na politykę prowadzoną obecnie przez rząd entitetu, to są niewątpliwie konsekwencją negatywnego stosunku obywateli do wspólnego państwa. Ich liczba i popularność dobitnie świadczą o nastrojach populacji Republiki Serbskiej.


[1] Otačastveni Pokret Obraz -  http://www.obraz.rs/index1.htm
[2] Prvi zvaničan spisak neonacista -  http://www.b92.net/info/vesti/index.php?yyyy=2005&mm=12&dd=10&nav_id=182260
[3] Plebiscit za izdvajanje Republike Srpske iz nametnute Bosne i Hercegovine - http://plebiscitrs.org/
[4] Građani RS-a skupljaju potpise za izdvajanje iz BiH - http://plebiscitrs.org/236//Gradjani/RS-a/skupljaju/potpise/za/izdvajanje/iz/BiH
[5] Brzmi on następująco: „Pravo predlaganja zakona, drugih propisa i opštih akata imaju predsednik Republike, Vlada, svaki narodni poslanik ili najmanje 3.000 birača” – Ustav Republike Srpske - http://www.ustavnisud.org/upload/4_8_2009_48_ustav_srpski.pdf
[6]Zahtjev za raspisivanje referenduma o izdvajanju Republike Srpske iz nametnute Bosne i Hercegovine -  http://plebiscitrs.org/sajt/index.php?option=com_novosti&id=114
[7] Plebiscit za izdvajanje Republike Srpske iz nametnute Bosne i Hercegovine - http://plebiscitrs.org/
[8] ANKETA - Istraživanje građana Republike Srpske - http://www.plebiscitrs.org/doc/anketa1.doc
[9] Nenad Kucmanović – BiH je tamnica naroda - http://www.plebiscitrs.org/241//BiH/je/tamnica/naroda

poniedziałek, 21 listopada 2011

Ivo Josipović i Milan Bandić - analiza kampanii prezydenckiej w Chorwacji (2010)


Porównanie dwóch najpoważniejszych kandydatów w kampanii prezydenckiej jaka miała miejsce na początku 2010 roku w Chorwacji jest o tyle interesującym tematem, że stosunkowo niedawno sami byliśmy świadkami podobnego wydarzenia w Polsce. Tak naprawdę jednak różnic jest znacznie więcej niż podobieństw. Już samych kandydatów trudno jest porównać – Ivo Josipović to nie Bronisław Komorowski, zaś Milan Bandić to nie Jarosław Kaczyński.  Przede wszystkim jednak najciekawszym jest fakt, że w drugiej turze znalazły się osoby będące do niedawna w tym samym ugrupowaniu i wyznające w gruncie rzeczy bardzo podobne poglądy. A żeby zdobyć głosy wyborców trzeba się było czymś wyróżniać.
             
Na pewno obydwaj kandydaci nie byli osobami znikąd. Ivo Josipović był w latach 80 członkiem partii komunistycznej, następnie wycofał się z polityki, by parę lat temu powrócić jako działacz SDP – Socjaldemokratycznej Partii Chorwacji (Socjaldemokratska Partija Hrvatske), a następnie z jej ramienia wystartować w wyborach prezydenckich. Oprócz tego jest on znanym prawnikiem i muzykiem.
             
Milan Bandić znany jest przede wszystkim z racji piastowania stanowiska burmistrza Zagrzebia. Również był on członkiem SDP, ale nie pogodził się z decyzją partii o wystawieniu kandydatury Josipovicia. Podjął więc odważną decyzję o samodzielnym starcie, która jednocześnie oznaczała odrzucenie legitymacji partyjnej. Mimo braku wsparcia poważnej siły politycznej w kraju udało mu się osiągnąć drugi wynik w kraju i przejść do następnej tury pokonując chociażby przedstawiciela HDZ Andriję Hebranga, którego uczestnictwo w II turze było wcześniej uważane niemal za pewnik.
            
 Rezultat był tym bardziej nieoczekiwany, że pozwolił do ostatecznej rozgrywki przejść osobom zasiadającym do niedawna w tej samej partii. Szybko jednak okazało się, że potrafią oni wybudować między sobą ogromną przepaść jeśli chodzi o propagowane poglądy.
            
 Bandić z socjaldemokraty przemienił się w człowieka, dla którego najważniejsze stało się ratowanie „chorwackiej Chorwacji”.  W trakcie kampanii odbył chyba największą ilość podróży po różnych regionach kraju ze wszystkich kandydatów. Nie zapomniał też o swoich rodakach w Bośni i Hercegowinie, którzy przywitali go niczym polityka prawicowego uderzającego w narodowy ton. Dziwi bowiem sytuacja, gdy były socjaldemokrata spotyka się z ludźmi przy dźwiękach muzyki Thompsona – chorwackiego nacjonalistycznego piosenkarza, który otwarcie w utworach wyznaje opinię, że Herceg-Bosna to część Chorwacji. Sam artysta napisał zresztą oświadczenie, w którym oficjalnie go poparł, a jednocześnie chyba najlepiej i dość zwięźle opisał samego kandydata jako zwykłego człowieka, nie wstydzącego się ani wiary katolickiej, ani wojny wyzwoleńczej, „który pielęgnuje pamięć o bohaterach wojennych (…), a Chorwację poprowadzi do Unii dumnie, a nie na kolanach”. (On je običan čovjek, jedan od nas. Milan Bandić se ne srami javno reći da je vjernik, zauzima se za univerzalna kršćanska načela, ne srami se Domovinskog rata, njeguje uspomenu na naše heroje, prašta i promiče zajedništvo. To je čovjek energije i odlučnosti, koji nas može uvesti u Europsku uniju ponosno, a ne na koljenima.)
             
Burmistrz Zagrzebia zaczął na każdym kroku podkreślać swoją religijność. W debacie telewizyjnej programu NovaTV na pytanie od jakiego czasu jest wierzący odrzekł: „To se postaje majčinim mlijekom. Kad su me franjevci krstili, prvog dana”. Na pytanie jakie miejsce w jego życiu odgrywa krzyż odpowiedział natomiast: „Križ mi znači svetinja, simbol vjere, nade i ljubavi”. Zabiegał również usilnie o wsparcie chorwackiego kleru, parokrotnie odwiedzając najwybitniejszych ludzi Kościoła w państwie. Ostatecznie nie udało mu się jednak uzyskać oficjalnego poparcia lokalnych biskupów.  Na początku stycznia 2010 roku odbył jednak serdeczną rozmowę z głową chorwackich biskupów – arcybiskupem Josipem Bozaniciem, którą niektórzy mogli uznać za wsparcie Bandicia przez przedstawiciela kościoła rzymskokatolickiego. Oficjalne stanowisko brzmiało jednak: ni Bandić ni Ivo Josipović nisu po mjeri Crkve, jer niti jedan od njih nije u stanju provesti radikalne promjene u hrvatskom društvu.
            
 Jednocześnie Milan Bandić był oskarżany przez swego kontrkandydata o dwulicowość. Z jednej strony bowiem zachowywał się w kampanii jak uniżony syn Kościoła i prawił wykłady o moralności jakiej brakuje elitom politycznym państwa, a sam swego czasu zerwał święte więzy małżeństwa ponoć tylko po to by otrzymać po niższej cenie drugie mieszkanie (historia tego wydarzenia jest dość długa i zawiła – Bandić rozwiódł się ze swoją żoną, by ta po tańszej cenie nabyła osobne mieszkanie, a następnie znów się z nią związał, dzięki czemu praktycznie posiadał dwa mieszkania).
            
 W stosunku do elit politycznych kraju Bandić pozostawał bezlitosny. Jako że te w ogromnej większości poparły w II turze Josipovicia zarzucał im korupcję, bezbożność, sprzedaż Chorwacji w obce ręce. Szczególnie dostało się odchodzącemu z urzędu prezydentowi Stipe Mesiciowi, którego poparcie dla kandydata SDP skomentował jako zwyczaj obowiązujący jedynie w Korei Północnej i Kurdystanie, a zupełnie obcy nowoczesnym europejskim państwom. Samego Josipovicia natomiast określał mianem komunisty wypuszczając nawet spot wyborczy pod tytułem Stop crvenoj Hrvatskoj!, w którym nieustannie było powtarzane wypowiadane przez niego zdanie: mapu Hrvatske potpuno zacrveniti oraz słowa kojarzące się z czasami komunistycznej Jugosławii takie jak „towarzysze i towarzyszki” (drugovi i drugarice). Reklamówka została szybko zdjęta ze względu na wykorzystanie słów kontrkandydata zupełnie wyciętych z kontekstu. W toku całej kampanii Milan Bandić wielokrotnie wypowiadał się negatywnie na temat komunizmu i gwiazdy pięcioramiennej. „Czerwonej Chorwacji” SDP i Josipovicia przeciwstawiał „Czerwono-biało-niebieską” alternatywę.
            
 Oskarżał również Josipovicia o to, że ten jest popierany przez elity polityczne, co uniemożliwi jakiekolwiek reformy w kraju. Nie mając oficjalnego poparcia żadnej z partii porównywał się nawet do Dawida walczącego z Goliatem (Ja sam sam, David protiv Golijata!).  Podkreślał również to, że w odróżnieniu od swojego kontrkandydata ma zamiar służyć przede wszystkim zwykłemu człowiekowi, a nie partii. Interesujące jest też to, że obydwaj kandydaci nawzajem oskarżali się o to kogo poprze były premier Ivo Sanader.
            
 Milan Bandić uzyskał w wyborach poparcie głównie Chorwatów w Bośni i Hercegowinie (wraz z bośniackim skrzydłem HDZ), pewnych mniejszych ugrupowań kombatantów wojennych, ofiar reżimu komunistycznego, licznych środowisk emigracyjnych oraz, co najciekawsze, kontrowersyjnego premiera Republiki Serbskiej Milorada Dodika, któremu zapewne na rękę byłby prezydent wspierający swoich rodaków i ich dążenia do utworzenia odrębnego, trzeciego entitetu, a co za tym idzie, decentralizacji państwa bośniackiego. Wątpliwe jednak jest, czy krok ten zyskał mu popleczników w samej Chorwacji, może z wyjątkiem mniejszości serbskiej, której procentowy udział w całym społeczeństwie jest niewielki (około 5%).
            
 Kandydat zwracał też ogromną uwagę na sukcesy odniesione na stanowisku burmistrza chorwackiej stolicy. Podkreślał fakt rozwoju Zagrzebia oraz poprawy warunków życiowych emerytów za jego kadencji.
            
 Ivo Josipović prowadził kampanię bardziej umiarkowaną. Jako osoba niewierząca nie mógł liczyć na oficjalne poparcie Kościoła, więc starał się na każdym kroku podkreślać tolerancję religijną i to, że wszyscy w państwie są równi. Głównym celem, do jakiego Chorwacja powinna dążyć w przyszłości określił oczywiście wejście do Unii Europejskiej i stabilizację polityczną wewnątrz kraju. W obydwu przypadkach był atakowany przez swojego kontrkandydata, który zarzucał mu zaprzedanie się Europie i zbyt daleko idące zaufanie do decyzji Trybunału w Hadze oraz sojusz z elitami politycznymi, który miał utrzymać starych ludzi na swoich pozycjach i uniemożliwić w ten sposób przeprowadzenie jakichkolwiek reform.
            
 Nawet jeśli w tych zarzutach było sporo prawdy, to jedno udało się Josipoviciowi osiągnąć – stworzył poczucie kandydata bardziej przewidywalnego i znacznie bardziej umiarkowanego. Nie zabiegał o poparcie skrajnych środowisk jak Bandić. W zamian za to udało mu się zbudować ogólnokrajową koalicję wszystkich ugrupowań politycznych oraz otrzymać poparcie odchodzącego prezydenta Stjepana Mesicia. Mimo swojej przynależności do SDP starał się dystansować od swojego ugrupowania ogłaszając, że prezydent powinien służyć wszystkim opcjom politycznym.
            
 Przy całej swojej kulturze i umiejętności utrzymania wizerunku polityka statecznego, Ivo Josipović potrafił też jednak zaatakować kandydata. Nie mógł pozostać dłużny wobec spotu wyborczego, który ukazywał go jako komunistę, który chce zbudować „czerwoną Chorwację”. Dlatego wytykał wady Bandicia, gdzie tylko się dało, często dyskredytując nawet jego potencjalne sukcesy. Tak zrobił między innymi w kwestii państwowej stolicy. Zagrzeb, będący dumą swojego burmistrza, nazwał miastem zbyt zadłużonym, na które reszta państwa najzwyczajniej nie ma pieniędzy. Sporo miejsca poświęcił różnym aferom finansowym i obyczajowym związanym z kontrkandydatem oraz wytknął mu nieznajomość języka angielskiego. Bandić odpowiedział: „Mislite da se ja kandidiram za engleskog premijera, prevoditelja ili profesora engleskog? Ja se kandidiram za predsjednika države. Znam se služiti engleskim onoliko koliko mi treba, kad sam na aerodromu ili u hotelu.” Josipović został następnie nazwany człowiekiem nie z krwi i kości, ale z zagranicznego laboratorium. Tak czy inaczej wytknięcie kontrkandydatowi nieznajomości języka obcego było bardzo celnym trafieniem, które trudno odeprzeć. Nieco prześmiewczy charakter miały natomiast filmy umieszczane przez zwolenników Josipovicia, w których zwrócili uwagę na podobieństwo wyglądu Bandicia oraz prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadinedżada.
             
Josipović podkreślał też potrzebę odnowy chorwackiego życia finansowego, które jest zżerane od wielu lat przez korupcję. Używał do tego pojęć światła i cienia (svjetlo i tama), co stało się powodem zarzutów jakoby miał zamiar dzielić naród na dwie kategorie: swoich „jasnych” zwolenników oraz ludzi głosujących na Bandicia – ludzi cienia. Stosował też podobne hasła, w myśl których był jedynym kandydatem zdolnym prawdziwie zwalczyć korupcję. „Blato i prljavština je Hrvatska koju bi i imali s Milanom Bandićem!” – mówił o tym co będzie w przypadku swojej porażki.
             
Oprócz tego umiejętnie budował swój wizerunek Chorwata jako nowocześnie myślącego obywatela europejskiej wspólnoty. W dyskusji na temat wojny wyzwoleńczej z początku lat 90 wyraził swoje zdanie, że nie wszyscy chorwaccy żołnierze zasługują na miano bohaterów. Na pytanie natomiast jaką stolicę przyszły prezydent odwiedziłby jako pierwszy, odparł, że Brukselę. Bandić natomiast wskazał Sarajewo, co zresztą było zgodne z jego troską o los swoich rodaków na obczyźnie. Josipović powstrzymywał się również od krytycznych komentarzy w stosunku do Międzynarodowego Trybunału w Hadze, którego działanie do dziś wywołuje w Chorwacji mnóstwo kontrowersji.
             
W całej kampanii nie brakowało też oczywiście momentów kuriozalnych, bardziej zasługujących na śmieszność niż powagę. Dziwnym zbiegiem okoliczności obydwie sytuacje miały związek z poślizgnięciem na lodzie. Pierwsze miało miejsce w Brčku (Bośnia i Hercegowina) kiedy to Milan Bandić postanowił złożyć wieniec pod pomnikiem chorwackich strzelców i poślizgnął się przed nim, co następnie stało się przedmiotem do żartów w kręgu jego przeciwników. Z drugiej strony, podczas wizyty Josipovicia w Dubrowniku kandydat pomógł wstać staruszce, która się poślizgnęła i upadła. Jak tłumaczyła poszkodowana, zdarzyło się to, bo tak bardzo się spieszyła, żeby zobaczyć i uściskać swojego kandydata. Z jednej strony nie śmiem podawać w wątpliwość prawdziwości takiego zdarzenia, ale z drugiej przypomina to klasyczne już formy ukazywania polityków jako niosących pomoc członkom prostego ludu.
             
Ostatecznym zwycięzcom chorwackiej kampanii prezydenckiej został Ivo Josipović. Prawdopodobnie właśnie dlatego, że poparła go większość kandydatów jacy odpadli po pierwszej turze, potrafił wytworzyć wizerunek polityka umiarkowanego, wykształconego i obytego w świecie – kogoś kto może być dobrą wizytówką Chorwacji zagranicą. Może też to świadczyć o zmianie priorytetów w społeczeństwie. Obecnie Chorwatów (szczególnie w samej Chorwacji) bardziej interesuje kwestia integracji europejskiej niż wspomnienia wojny domowej. Wydaje się też słabnąć pozycja Kościoła, który niewiele mógł poradzić na to, że najwyższe stanowisko w państwie przejmie zdeklarowany agnostyk, a jednocześnie bał się oficjalnie poprzeć jego kontrkandydata. Na ile jednak wybory te staną się dla  państwa wydarzeniem przełomowym będzie trzeba poczekać przynajmniej kilka tygodni, kiedy to Chorwaci będą decydować kto zasiądzie w Saborze. Jeśli tym razem przedstawiciele SDP osiągną wynik wyborczy podobny do Josipovicia, możemy być świadkiem lewicowych reform, które na długi czas odmienią wizerunek tego kraju.

środa, 16 listopada 2011

Serb i Grek - dwa bratanki?


Powyższe zdjęcie zostało wykonane kilka lat temu w Belgradzie przy osławionym stadionie Marakana, na którym swoje mecze rozgrywa Crvena Zvezda. Przedstawia mnie na tle dwóch rysunków, które uznałem za najciekawszy przykład sztuki graficiarskiej w Serbii. Z jednej strony są bowiem głęboko osadzone w tematyce jaka mnie interesuje. Z drugiej natomiast można je uznać za swoiste dzieła sztuki, w odróżnieniu od wielu prostych napisów, które z reguły są formą wyrazu preferowaną przez kibiców piłki nożnej. Na ulicach bowiem przeważają napisy związane z nazwą klubu, tudzież obrażające drużyny przeciwne. W tym wypadku mamy natomiast do czynienia z przedstawieniem graficznym.

Skupię się przede wszystkim na rysunku po lewej stronie zdjęcia. Przedstawia on bowiem głowę  nakrytą wieńcem laurowym, niemal wzorowaną na sztuce antycznej oraz biało-czerwoną tarczę z charakterystyczną czerwoną gwiazdą – symbol Crvenej Zvezdy. Czym jednak jest owa głowa z wieńcem laurowym? Początkowo sam miałem problemy z odpowiedzeniem na to pytanie. Żaden bowiem klub serbski nie ma podobnego symbolu. Odpowiedź jest zaskakująca – jest to symbol greckiej drużyny  Olympiakos Pireus. Rzadkość podobnych przedstawień odnoszących się do powiązań z zagranicznymi klubami powoduje, że jest to kolejny powód, dla którego wybrałem właśnie ten rysunek. O ile bardzo często spotyka się napisy odnoszące się do pewnych „sojuszy” z klubami z tego samego kraju (czego przykładem mogą być chociażby liczne w Wielkopolsce napisy wychwalające Lecha, Cracovię i Arkę Gdynia), tak bardzo rzadko widuje się coś podkreślającego przyjaźń międzynarodową. 

Podobne rysunki symbolizujące przyjaźń pomiędzy obydwoma drużynami pojawiają się też całkiem licznie na forach internetowych kibiców Crvenej Zvezdy. Nierzadko pojawiają się tam nazwy grup radykalnych kibiców klubu z Belgradu – Делије, oraz Olympiakosu – Θύρα 7 (pol. Brama 7). Przyjaźń między nimi jest dodatkowo poparta wspólnotą religijną – zarówno w Serbii jak i Grecji zdecydowanie dominującym wyznaniem jest prawosławie. Związek ten symbolizuje podpis otaczający rysunek: Orthodox brothers (pol. Prawosławni bracia).

Więzi łączące serbski futbol z greckim nie ograniczają się do Crvenej Zvezdy. Równie mocno związany jest Partizan z innym greckim klubem PAOK Saloniki. Grupy kibiców tych klubów nawzajem wspierają się w walce o prymat na domowym podwórku walcząc odpowiednio z Crveną Zvezdą i Olympiakosem. Można tylko przypuszczać, że gdyby istniał w Serbii trzeci klub o tak mocnej sile przebicia jak wspomniane wyżej dwa belgradzkie, to związałby się z Panathinaikosem Ateny.

Wydaje się też, że nic tak dobrze nie oddaje dobrych stosunków pomiędzy narodami serbskim i greckim jak właśnie owe graffiti, czy inne formy współpracy pomiędzy klubami z obu państw. Bo społeczności kibiców tworzą nie politycy, tylko najzwyklejsi ludzie pochodzący z przeciętnych środowisk. Gdy do tego dodamy fakt, że stosunki między obydwoma państwami od wielu lat utrzymują się na bardzo dobrym poziomie (ważnym elementem podtrzymującym przyjaźń są raczej chłodne relacje obydwu krajów z Albanią w związku ze sprawą Kosowa i Epiru Północnego), a greccy ochotnicy walczyli po stronie serbskiej w wojnie domowej w Bośni i Hercegowinie, to rysuje nam się naprawdę szczera i bezinteresowna przyjaźń łącząca przedstawicieli tych nacji.  Jest  to tym bardziej ciekawe, że Polakowi podobne więzi wydają się bardzo obce. Nawet porównanie naszych stosunków z Węgrami (powiedzenie „Polak, Węgier, dwa bratanki…” istnieje zarówno w języku polskim jak i węgierskim) nie jest tym samym co Serbów z Grekami.

piątek, 11 listopada 2011

Powitanie

Witajcie!
Nigdy zbytnio nie przepadałem za pisaniem wstępów. Zawsze jednak wypada na początek powiedzieć kilka słów o sobie, o tym dlaczego się postanowiło utworzyć danego bloga, o czym on będzie i do kogo będzie skierowany.
Moim marzeniem zawsze było przekazanie skomplikowanej wiedzy w taki sposób, aby była ona zrozumiała dla każdego, czyli w możliwie prosty sposób. Od ponad roku jestem autorem innego bloga pt. "Świat Języków Obcych", na którym staram się wprowadzać tą zasadę w życie i, sądząc po liczbie stałych czytelników, całkiem mi się to udaje. Nierzadko zdarzało mi się tam poruszać tematy związane z tym, czym od kilku lat zajmowałem się bardziej zawodowo (stosunki międzynarodowe oraz filologia serbska) i zauważyłem, że naprawdę sporo ludzi jest zainteresowanych tematyką Półwyspu Bałkańskiego, a trudno mi na blogu językowym poruszać tematy historyczno-polityczne-kulturowe w oderwaniu od tego, co jest jego głównym tematem.
Dlatego postanowiłem założyć "Moje Bałkany". Chciałbym by stało się to miejscem skupiających miłośników tego niesamowitego regionu, którzy od czasu do czasu chcieliby coś nowego przeczytać, ale także podzielić się z innymi ciekawą informacją. Gdyby ktoś miał jakieś sugestie dotyczące tego co powinno znaleźć się na tej stronie niech pisze bądź w komentarzach bądź na mój adres mailowy - karolcyprowski@gmail.com. Wszak każdy z nas może się nawzajem od siebie wiele dowiedzieć, czego sobie i wszystkim Wam życzę.
I zapraszam do czytania.
Karol