poniedziałek, 21 listopada 2011

Ivo Josipović i Milan Bandić - analiza kampanii prezydenckiej w Chorwacji (2010)


Porównanie dwóch najpoważniejszych kandydatów w kampanii prezydenckiej jaka miała miejsce na początku 2010 roku w Chorwacji jest o tyle interesującym tematem, że stosunkowo niedawno sami byliśmy świadkami podobnego wydarzenia w Polsce. Tak naprawdę jednak różnic jest znacznie więcej niż podobieństw. Już samych kandydatów trudno jest porównać – Ivo Josipović to nie Bronisław Komorowski, zaś Milan Bandić to nie Jarosław Kaczyński.  Przede wszystkim jednak najciekawszym jest fakt, że w drugiej turze znalazły się osoby będące do niedawna w tym samym ugrupowaniu i wyznające w gruncie rzeczy bardzo podobne poglądy. A żeby zdobyć głosy wyborców trzeba się było czymś wyróżniać.
             
Na pewno obydwaj kandydaci nie byli osobami znikąd. Ivo Josipović był w latach 80 członkiem partii komunistycznej, następnie wycofał się z polityki, by parę lat temu powrócić jako działacz SDP – Socjaldemokratycznej Partii Chorwacji (Socjaldemokratska Partija Hrvatske), a następnie z jej ramienia wystartować w wyborach prezydenckich. Oprócz tego jest on znanym prawnikiem i muzykiem.
             
Milan Bandić znany jest przede wszystkim z racji piastowania stanowiska burmistrza Zagrzebia. Również był on członkiem SDP, ale nie pogodził się z decyzją partii o wystawieniu kandydatury Josipovicia. Podjął więc odważną decyzję o samodzielnym starcie, która jednocześnie oznaczała odrzucenie legitymacji partyjnej. Mimo braku wsparcia poważnej siły politycznej w kraju udało mu się osiągnąć drugi wynik w kraju i przejść do następnej tury pokonując chociażby przedstawiciela HDZ Andriję Hebranga, którego uczestnictwo w II turze było wcześniej uważane niemal za pewnik.
            
 Rezultat był tym bardziej nieoczekiwany, że pozwolił do ostatecznej rozgrywki przejść osobom zasiadającym do niedawna w tej samej partii. Szybko jednak okazało się, że potrafią oni wybudować między sobą ogromną przepaść jeśli chodzi o propagowane poglądy.
            
 Bandić z socjaldemokraty przemienił się w człowieka, dla którego najważniejsze stało się ratowanie „chorwackiej Chorwacji”.  W trakcie kampanii odbył chyba największą ilość podróży po różnych regionach kraju ze wszystkich kandydatów. Nie zapomniał też o swoich rodakach w Bośni i Hercegowinie, którzy przywitali go niczym polityka prawicowego uderzającego w narodowy ton. Dziwi bowiem sytuacja, gdy były socjaldemokrata spotyka się z ludźmi przy dźwiękach muzyki Thompsona – chorwackiego nacjonalistycznego piosenkarza, który otwarcie w utworach wyznaje opinię, że Herceg-Bosna to część Chorwacji. Sam artysta napisał zresztą oświadczenie, w którym oficjalnie go poparł, a jednocześnie chyba najlepiej i dość zwięźle opisał samego kandydata jako zwykłego człowieka, nie wstydzącego się ani wiary katolickiej, ani wojny wyzwoleńczej, „który pielęgnuje pamięć o bohaterach wojennych (…), a Chorwację poprowadzi do Unii dumnie, a nie na kolanach”. (On je običan čovjek, jedan od nas. Milan Bandić se ne srami javno reći da je vjernik, zauzima se za univerzalna kršćanska načela, ne srami se Domovinskog rata, njeguje uspomenu na naše heroje, prašta i promiče zajedništvo. To je čovjek energije i odlučnosti, koji nas može uvesti u Europsku uniju ponosno, a ne na koljenima.)
             
Burmistrz Zagrzebia zaczął na każdym kroku podkreślać swoją religijność. W debacie telewizyjnej programu NovaTV na pytanie od jakiego czasu jest wierzący odrzekł: „To se postaje majčinim mlijekom. Kad su me franjevci krstili, prvog dana”. Na pytanie jakie miejsce w jego życiu odgrywa krzyż odpowiedział natomiast: „Križ mi znači svetinja, simbol vjere, nade i ljubavi”. Zabiegał również usilnie o wsparcie chorwackiego kleru, parokrotnie odwiedzając najwybitniejszych ludzi Kościoła w państwie. Ostatecznie nie udało mu się jednak uzyskać oficjalnego poparcia lokalnych biskupów.  Na początku stycznia 2010 roku odbył jednak serdeczną rozmowę z głową chorwackich biskupów – arcybiskupem Josipem Bozaniciem, którą niektórzy mogli uznać za wsparcie Bandicia przez przedstawiciela kościoła rzymskokatolickiego. Oficjalne stanowisko brzmiało jednak: ni Bandić ni Ivo Josipović nisu po mjeri Crkve, jer niti jedan od njih nije u stanju provesti radikalne promjene u hrvatskom društvu.
            
 Jednocześnie Milan Bandić był oskarżany przez swego kontrkandydata o dwulicowość. Z jednej strony bowiem zachowywał się w kampanii jak uniżony syn Kościoła i prawił wykłady o moralności jakiej brakuje elitom politycznym państwa, a sam swego czasu zerwał święte więzy małżeństwa ponoć tylko po to by otrzymać po niższej cenie drugie mieszkanie (historia tego wydarzenia jest dość długa i zawiła – Bandić rozwiódł się ze swoją żoną, by ta po tańszej cenie nabyła osobne mieszkanie, a następnie znów się z nią związał, dzięki czemu praktycznie posiadał dwa mieszkania).
            
 W stosunku do elit politycznych kraju Bandić pozostawał bezlitosny. Jako że te w ogromnej większości poparły w II turze Josipovicia zarzucał im korupcję, bezbożność, sprzedaż Chorwacji w obce ręce. Szczególnie dostało się odchodzącemu z urzędu prezydentowi Stipe Mesiciowi, którego poparcie dla kandydata SDP skomentował jako zwyczaj obowiązujący jedynie w Korei Północnej i Kurdystanie, a zupełnie obcy nowoczesnym europejskim państwom. Samego Josipovicia natomiast określał mianem komunisty wypuszczając nawet spot wyborczy pod tytułem Stop crvenoj Hrvatskoj!, w którym nieustannie było powtarzane wypowiadane przez niego zdanie: mapu Hrvatske potpuno zacrveniti oraz słowa kojarzące się z czasami komunistycznej Jugosławii takie jak „towarzysze i towarzyszki” (drugovi i drugarice). Reklamówka została szybko zdjęta ze względu na wykorzystanie słów kontrkandydata zupełnie wyciętych z kontekstu. W toku całej kampanii Milan Bandić wielokrotnie wypowiadał się negatywnie na temat komunizmu i gwiazdy pięcioramiennej. „Czerwonej Chorwacji” SDP i Josipovicia przeciwstawiał „Czerwono-biało-niebieską” alternatywę.
            
 Oskarżał również Josipovicia o to, że ten jest popierany przez elity polityczne, co uniemożliwi jakiekolwiek reformy w kraju. Nie mając oficjalnego poparcia żadnej z partii porównywał się nawet do Dawida walczącego z Goliatem (Ja sam sam, David protiv Golijata!).  Podkreślał również to, że w odróżnieniu od swojego kontrkandydata ma zamiar służyć przede wszystkim zwykłemu człowiekowi, a nie partii. Interesujące jest też to, że obydwaj kandydaci nawzajem oskarżali się o to kogo poprze były premier Ivo Sanader.
            
 Milan Bandić uzyskał w wyborach poparcie głównie Chorwatów w Bośni i Hercegowinie (wraz z bośniackim skrzydłem HDZ), pewnych mniejszych ugrupowań kombatantów wojennych, ofiar reżimu komunistycznego, licznych środowisk emigracyjnych oraz, co najciekawsze, kontrowersyjnego premiera Republiki Serbskiej Milorada Dodika, któremu zapewne na rękę byłby prezydent wspierający swoich rodaków i ich dążenia do utworzenia odrębnego, trzeciego entitetu, a co za tym idzie, decentralizacji państwa bośniackiego. Wątpliwe jednak jest, czy krok ten zyskał mu popleczników w samej Chorwacji, może z wyjątkiem mniejszości serbskiej, której procentowy udział w całym społeczeństwie jest niewielki (około 5%).
            
 Kandydat zwracał też ogromną uwagę na sukcesy odniesione na stanowisku burmistrza chorwackiej stolicy. Podkreślał fakt rozwoju Zagrzebia oraz poprawy warunków życiowych emerytów za jego kadencji.
            
 Ivo Josipović prowadził kampanię bardziej umiarkowaną. Jako osoba niewierząca nie mógł liczyć na oficjalne poparcie Kościoła, więc starał się na każdym kroku podkreślać tolerancję religijną i to, że wszyscy w państwie są równi. Głównym celem, do jakiego Chorwacja powinna dążyć w przyszłości określił oczywiście wejście do Unii Europejskiej i stabilizację polityczną wewnątrz kraju. W obydwu przypadkach był atakowany przez swojego kontrkandydata, który zarzucał mu zaprzedanie się Europie i zbyt daleko idące zaufanie do decyzji Trybunału w Hadze oraz sojusz z elitami politycznymi, który miał utrzymać starych ludzi na swoich pozycjach i uniemożliwić w ten sposób przeprowadzenie jakichkolwiek reform.
            
 Nawet jeśli w tych zarzutach było sporo prawdy, to jedno udało się Josipoviciowi osiągnąć – stworzył poczucie kandydata bardziej przewidywalnego i znacznie bardziej umiarkowanego. Nie zabiegał o poparcie skrajnych środowisk jak Bandić. W zamian za to udało mu się zbudować ogólnokrajową koalicję wszystkich ugrupowań politycznych oraz otrzymać poparcie odchodzącego prezydenta Stjepana Mesicia. Mimo swojej przynależności do SDP starał się dystansować od swojego ugrupowania ogłaszając, że prezydent powinien służyć wszystkim opcjom politycznym.
            
 Przy całej swojej kulturze i umiejętności utrzymania wizerunku polityka statecznego, Ivo Josipović potrafił też jednak zaatakować kandydata. Nie mógł pozostać dłużny wobec spotu wyborczego, który ukazywał go jako komunistę, który chce zbudować „czerwoną Chorwację”. Dlatego wytykał wady Bandicia, gdzie tylko się dało, często dyskredytując nawet jego potencjalne sukcesy. Tak zrobił między innymi w kwestii państwowej stolicy. Zagrzeb, będący dumą swojego burmistrza, nazwał miastem zbyt zadłużonym, na które reszta państwa najzwyczajniej nie ma pieniędzy. Sporo miejsca poświęcił różnym aferom finansowym i obyczajowym związanym z kontrkandydatem oraz wytknął mu nieznajomość języka angielskiego. Bandić odpowiedział: „Mislite da se ja kandidiram za engleskog premijera, prevoditelja ili profesora engleskog? Ja se kandidiram za predsjednika države. Znam se služiti engleskim onoliko koliko mi treba, kad sam na aerodromu ili u hotelu.” Josipović został następnie nazwany człowiekiem nie z krwi i kości, ale z zagranicznego laboratorium. Tak czy inaczej wytknięcie kontrkandydatowi nieznajomości języka obcego było bardzo celnym trafieniem, które trudno odeprzeć. Nieco prześmiewczy charakter miały natomiast filmy umieszczane przez zwolenników Josipovicia, w których zwrócili uwagę na podobieństwo wyglądu Bandicia oraz prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadinedżada.
             
Josipović podkreślał też potrzebę odnowy chorwackiego życia finansowego, które jest zżerane od wielu lat przez korupcję. Używał do tego pojęć światła i cienia (svjetlo i tama), co stało się powodem zarzutów jakoby miał zamiar dzielić naród na dwie kategorie: swoich „jasnych” zwolenników oraz ludzi głosujących na Bandicia – ludzi cienia. Stosował też podobne hasła, w myśl których był jedynym kandydatem zdolnym prawdziwie zwalczyć korupcję. „Blato i prljavština je Hrvatska koju bi i imali s Milanom Bandićem!” – mówił o tym co będzie w przypadku swojej porażki.
             
Oprócz tego umiejętnie budował swój wizerunek Chorwata jako nowocześnie myślącego obywatela europejskiej wspólnoty. W dyskusji na temat wojny wyzwoleńczej z początku lat 90 wyraził swoje zdanie, że nie wszyscy chorwaccy żołnierze zasługują na miano bohaterów. Na pytanie natomiast jaką stolicę przyszły prezydent odwiedziłby jako pierwszy, odparł, że Brukselę. Bandić natomiast wskazał Sarajewo, co zresztą było zgodne z jego troską o los swoich rodaków na obczyźnie. Josipović powstrzymywał się również od krytycznych komentarzy w stosunku do Międzynarodowego Trybunału w Hadze, którego działanie do dziś wywołuje w Chorwacji mnóstwo kontrowersji.
             
W całej kampanii nie brakowało też oczywiście momentów kuriozalnych, bardziej zasługujących na śmieszność niż powagę. Dziwnym zbiegiem okoliczności obydwie sytuacje miały związek z poślizgnięciem na lodzie. Pierwsze miało miejsce w Brčku (Bośnia i Hercegowina) kiedy to Milan Bandić postanowił złożyć wieniec pod pomnikiem chorwackich strzelców i poślizgnął się przed nim, co następnie stało się przedmiotem do żartów w kręgu jego przeciwników. Z drugiej strony, podczas wizyty Josipovicia w Dubrowniku kandydat pomógł wstać staruszce, która się poślizgnęła i upadła. Jak tłumaczyła poszkodowana, zdarzyło się to, bo tak bardzo się spieszyła, żeby zobaczyć i uściskać swojego kandydata. Z jednej strony nie śmiem podawać w wątpliwość prawdziwości takiego zdarzenia, ale z drugiej przypomina to klasyczne już formy ukazywania polityków jako niosących pomoc członkom prostego ludu.
             
Ostatecznym zwycięzcom chorwackiej kampanii prezydenckiej został Ivo Josipović. Prawdopodobnie właśnie dlatego, że poparła go większość kandydatów jacy odpadli po pierwszej turze, potrafił wytworzyć wizerunek polityka umiarkowanego, wykształconego i obytego w świecie – kogoś kto może być dobrą wizytówką Chorwacji zagranicą. Może też to świadczyć o zmianie priorytetów w społeczeństwie. Obecnie Chorwatów (szczególnie w samej Chorwacji) bardziej interesuje kwestia integracji europejskiej niż wspomnienia wojny domowej. Wydaje się też słabnąć pozycja Kościoła, który niewiele mógł poradzić na to, że najwyższe stanowisko w państwie przejmie zdeklarowany agnostyk, a jednocześnie bał się oficjalnie poprzeć jego kontrkandydata. Na ile jednak wybory te staną się dla  państwa wydarzeniem przełomowym będzie trzeba poczekać przynajmniej kilka tygodni, kiedy to Chorwaci będą decydować kto zasiądzie w Saborze. Jeśli tym razem przedstawiciele SDP osiągną wynik wyborczy podobny do Josipovicia, możemy być świadkiem lewicowych reform, które na długi czas odmienią wizerunek tego kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz